-

bolek

Czyż nie można być Polakiem na Litwie?

Dzisiaj kolejna porcja litewskich wspomnień Jerzego Bandrowskiego i kawałek polskiej historii.

Tylko w Szkole Nawigatorów. Takie swoiste, na wyłączność ;-)

 

Litewski dyplomata i litewski rewolucjonista

Krótko dla informacji:

opędziwszy lata dziecinne przeważnie w majątku rodziny mej śp. matki w Niepołomickim nad Wisłą, w Rzeszowie i w Krakowie, trzy niższe klasy gimnazjum ukończyłem w Krakowie, w gimnazjum III-cim im. Sobieskiego, pięć klas następnych łącznie z maturą w V-ym gimnazjum we Lwowie.

W Wielkopolsce dotychczas jeszcze nie wszyscy wiedzą, iż w Małopolsce z wyjątkiem szkolnictwa ruskiego, kilkunastu czy kilkudziesięciu szkół ludowych niemieckich oraz jednego jedynego gimnazjum niemieckiego we Lwowie, całe szkolnictwo było na wskroś polskie, z polskim językiem wykładowym i z historią Polski, która wprawdzie urzędowo nazywała się „Historia Kraju Rodzinnego” i miała sobie wyznaczone 2 godziny tygodniowo jako „przedmiot nadobowiązkowy”, ponieważ jednak wchodziła w zakres historii powszechnej i wykładana była przez profesorów Polaków, więc niech by kto spróbował nie uczyć się jej lub nie umieć! Wykładano ją nie w jakichś godzinach poobowiązkowych, lecz w godzinach lekcji urzędowych. Lekcji języka niemieckiego, który był „obowiązkowy”, mieliśmy 8 godz. tygodniowo, a wykładali nam ten język nie Niemcy, lecz Polacy germaniści, owszem, czasem o nazwiskach niemieckich, co im pomagało w stosunkach z władzami wyższymi; albowiem samo przez się chyba musiało się rozumieć, że jeśli ktoś nazywał się Kunstman, był germanistą i uczył w gimnazjum niemieckiego, to można było na nim bezwarunkowo polegać. Że ten Kunstman był bardzo dobrym i szczerym Polakiem, lwowianinem, w niemieckim zresztą wcale nie tęgim, że go cała niemiecka kultura ani ziębiła, ani grzała, w to nikt nie wchodził. Natomiast mieliśmy pierwszej klasy polonistów z nazwiskami niemieckimi, w Małopolsce bardzo częstymi, którzy naukę języka polskiego traktowali nie jako popisywanie się patriotyzmem, deklamowanie „Koncertu Jankiela” lub „Nam strzelać nie kazano” oraz patosem w grafomańskich wypracowaniach domowych, lecz jako naukę języka traktowaną w sposób naukowy i zaznajamiania się nie tylko z „celnymi” utworami Trzech Wieszczów oraz Kochanowskiego, Malczewskiego i Brodzińskiego, ale jako z nauką literatury rodzimej, którą starali się znów traktować w sposób naukowy i krytyczny. Jednym z takich moich profesorów języka polskiego i literatury polskiej był znany dziś powszechnie uczony polski dr Wiktor Hahn[1], profesor U.J.K[2] . we Lwowie, zupełnie przez smarkaczy nie zrozumiany i dotychczas przez nich krzywdzony, — drugim dr Marian Reiter[3], nauczyciel znakomity, pierwszy, który w naszym gimnazjum do nauki gramatyki języka polskiego wprowadził gramatykę języka staropolskiego, ku niesłychanej uciesze mego brata, Juliusza. Juliusz z dziką radością przekręcał staropolskie, tu i ówdzie pochwytane formy, stale kpiąc z prof. Reitera i Hahna. To a nie inne tło miało jego zabawne wystąpienie w P.A.L.'u [Polska Akademia Literatury] przeciw „dawnemu” sposobowi nauczania polskiego i literatury polskiej w szkołach średnich; zemsta ignoranta i mało inteligentnego „kujona” (tak nazywaliśmy wówczas tych, którzy nie mogli się niczego nauczyć, lecz musieli wszystko wykuć) na nauczycielach, którzy zapędzali go do nienawistnej książki „nie wiadomo po co i na co”.

Otóż stało się, że nie zawsze mile widziany z powodu swych różnych „jeśm”, lecz powszechnie lubiany prof. dr Reiter zniknął z naszego gimnazjum. Nie przeniesiono go nigdzie ani do żadnej innej szkoły, ani do Rady Szkolnej, ani nawet do ministerstwa w Wiedniu — o czym wiedzielibyśmy — ale po prostu — zniknął bez śladu. Na jego miejsce przyszedł do gimnazjum polonista starszej daty, z polskim, sumiastym wąsem i z gębą pełną frazesów patriotycznych, lecz blagier deklamator, a przy tym uniżony i pokorny „szwarcgelber”[4]. To byli „Galileusze”, których myśmy nienawidzili, których z taką furią gnębił zawsze Nowaczyński, specjalista od tępienia tych pluskiew, to były typy, nad którymi znęcaliśmy się bez miłosierdzia, okrutnie, bo czuliśmy w nich trucicieli dusz młodzieży polskiej — i za tymi właśnie jełopami „VI-ej rangi”, paradującymi w galówki austriackie w urzędniczych mundurach i śmiesznych pierogach — Kaden-Bandrowski obłudnie się wstawia, na przykładzie ich szykanowania przez młodzież wykazując rzekome tej młodzieży zdziczenie, a swoją szlachetność. Ta sama obłudna komedia, co w „Mieście Mojej Matki” z Kostalskim — po dwakroć sponiewieranym i jeszcze na dobitkę dobrze sprzedanym.

Ale nagle prof. Marian Reiter pokazał się we Lwowie. Gdzie był? Daleko, w świecie, nawet w Hiszpanii. W jaki sposób? Jest nauczycielem domowym syna jednego z magnatów polskich, z najwyższej arystokracji.

— Chłopak — tu prof. Reiter uśmiechnął się — ma właśnie zdawać maturę gimnazjalną.

— Gdzie? — U „Franc Józefa”, (tak popularnie nazywano we Lwowie gimnazjum III im. Franciszka Józefa rozumie się, cesarza).

— Czy zda?

— Z greką jest trochę kiepsko i z matematyką, ale zresztą — nie ma strachu! Żebyście zobaczyli, jak czyta Horacego — bez słownika!

—A pan profesor?

— Właśnie, obaj przyjechaliśmy do Lwowa zdawać egzaminy. Mój uczeń maturę, ja doktorat. — Ale pan psor nie ma „boja?!” (strachu).

— „Boja?” Nie. Powinienem zdać, ale — to nigdy nie jest pewne! — odpowiedział „pan psor” z serdecznym uśmiechem.

— Ale ty też „siadasz” teraz do matury, nie?

— Ta siadam, co mam robić!

— Masz „boja?”

— Ta co mi matura, proszpanpsora, ta jaby te bidną maturę za trzech mógł zdawać, żeby tylko pan psor Staromiejski nie poszachrował!

— Przecież ty jesteś dobry łacinnik!

— Ta co z tego proszpanpsora, kiedy z panpsorem Staromiejskim od roku już koty drzemy.

— A o co?

— Bo ja wim?! Sekuji mnie ta i tylko!

Prof. Reiter uśmiecha się. Lubi młodzież.

— Może mnie odwiedzisz? — Proponuje.

— Ta czemu nie? To ja z całą przyjemnością! A gdzie pan psor mieszka?

— W pałacu Potockich[5], na Kopernika.

— Tam gdzie ten hajdamaka na warci stoi? (Odźwierni hr. Potockiej nosili stroje kozackie). — Ta gdzie on mnie do panpsora puści!

— Puści cię, puści, tylko mu powiedz, że idziesz do mnie. Idź lewą stroną podwórza, do mnie prowadzą schody na lewo. Pokażę ci mego ucznia. Poszedłem. „Hajdamaka” u furty nie tylko, że mnie wpuścił, ale bardzo uprzejmie wskazał mi drogę. Przeszedłszy przez dziedziniec znalazłem się wśród gęsto rosnących drzew ogrodu. Bocznymi drzwiami dotarłem do mieszkania prof. Reitera na skrzydle. Dwa skromnie, ale przyzwoicie ubrane pokoje, otwarte okna — była piękna wiśnia — słońce, ciepły wietrzyk, woń i szum drzew. W drugim pokoju oprócz „panpsora” Reitera młody człowiek, wysoki, bardzo mocno zbudowany, ciemny blondyn w cywilnym ubraniu (myśmy chodzili w skromniutkich mundurach), z włosami zaczesanymi w rozdział, z owalną twarzą, zdrową, różową, o rysach regularnych. Pod nosem wąsik, broda dość energicznie wysunięta naprzód, lecz zaokrąglona, dolna warga „Habsburska” lub jeśli kto woli „Burbońska”. Nazwisko: Alfred Tyszkiewicz, syn hr. Jana Tyszkiewicza, ordynata z Birż[6] — nadzwyczaj ciekawy i egzotyczny kolega.

Więc przede wszystkim: Wychowany bardzo surowo. Ponieważ siostra jego umarła na chorobę piersiową, jego samego, hr. Alfreda Tyszkiewicza, postanowiono hartować nie oglądając się na żadne ryzyko. Hasłem było: Wyżyje lub umrze! — Nigdy w jego pokoju nie palono, nigdy nie nosił ciepłej bielizny, lekko ubrany całe dni spędzał pod gołym niebem bez względu na pogodę, często jadał raz tylko na dzień lub po kilka dni pościł, za lada przewinienie brał lanie. Nie umarł. Wyżył. I nie tylko wyżył, ale wyrósł na potężnego, mocnego chłopa. Przed zdaniem matury odbył służbę wojskową w Rosji, w jakimś pułku jazdy, zajmującym się specjalnie stadninami na stepach. W 18-ym roku życia zupełnie dojrzały mężczyzna. Ojciec jego, Jan, miewał swoje ryzykowne fantazje: W paryskim „Jardin des Plantes”[7] np. dał się sfotografować w lwiej klatce wraz z synem i z lwem. Miał też trzy rezydencje: W Birżach, w Wilnie i w Paryżu. Gdy mu się w którejś z rezydencji znudziło, kazał zmieniać meble, skutkiem czego naraz całkowite umeblowanie i urządzenie z Birż przewożono do Paryża, urządzenie paryskie do Wilna, wileńskie do Birż. Wielkopańskie fumy. No, ale na tym nikt nie tracił, tylko Ordynat, ludzie zarabiali, robił ruch. A w pałacu Pani Potockiej, ciotki czy ciotecznej babki Alfreda Tyszkiewicza, każdy gość dostawał co dzień karafkę wody kolońskiej. (Przypuszczam, że domowego wyrobu). Mógł przez dzień wychlapać, ile chciał — wieczorem karafka znów była pełna. I punktualnie o godz. 9 m. 30 rano Pani Potocka odbywała „cercle”, na którym musieli być obecni wszyscy domownicy. Kol. Tyszkiewicz narzekał na to, bo czasem wracał z zabawy nocnej dopiero o 8-ej rano.

Było mi to wszystko nieznane, nowe, a przeto niezmiernie zajmujące, ponieważ jednak i ja „siadałem do matury” i trzeba było choć dla dobrego przykładu fałdów trochę przysiedzieć, musiałem na jakiś czas bytowania w pałacu zaprzestać. Kiedy znowu mogłem wyfrunąć w świat jako abiturient, tak praeceptor[8] jak i jego uczeń, zdawszy swe egzaminy, wyjechali. Ja też w krótkim czasie wyjechałem do Warszawy, gdzie — jak to już miałem zaszczyt czytelnikom w poprzednim numerze „Kultury” opowiedzieć, poznałem pierwszego w życiu „Litwina”, pana Aleksandra Olendzkiego.

Po wakacjach wyjechałem do Krakowa, gdzie zapisałem się na uniwersytet, na filozofię. Miałem zamiar studiować slawistykę.

I tam znowu spotkałem się z p. drem Reiterem i jego pupilem, p. Alfredem Tyszkiewiczem. Zajmowali trzy pokoje z kuchnią w cichej ulicy „Na Starych Młynach”. My, tj. brat mój, Juliusz, dzisiejszy Kaden Bandrowski i ja , mieszkaliśmy na pensjonacie w dwóch pokojach z osobnym wejściem. Ja chodziłem na Uniwersytet, brat mój uczył się gry na fortepianie w krakowskim konserwatorium u śp. prof. Barabasza[9]. Prócz tego, ponieważ skończywszy tylko 6 klas gimnazjalnych, miał zamiar przygotowywać się do matury prywatnie, prosił o pomoc w tym kierunku prof. Reitera, który go pamiętał z gimnazjum. Prof. Reiter, człowiek wielkiej prawości i bardzo uczynny, przyrzekł mu swą pomoc. W ten sposób my dwaj chodziliśmy na Młyńską do prof. Reitera i do Tyszkiewicza, a wolnymi wieczorami oni chodzili do nas. Czasem chodziliśmy razem z Tyszkiewiczem (ale nie z prof. Reiterem) do knajpy.

Alfred Tyszkiewicz miał z sobą służącego, prawdziwego Litwina, z litewska mówiącego po polsku i patrzącego na Polskę niemal jak na obcy kraj. W ścisłym znaczeniu słowa nie był to służący, lecz niby przyjaciel, a właściwie coś w rodzaju niewolnika. Człowiek ten, z chłopów, wychował się razem z młodym hrabią, razem z nim spędził dzieciństwo i młodość, podróżował z nim, słowem, wszędzie i zawsze mu towarzyszył, oddany na śmierć i życie druh, a zarazem i sługa. Jak z powieści. No — dobrze. Co mnie jednak dziwiło to, że ten sługa, choć wciąż z panem przebywał, nie tylko nie umiał dobrze po polsku, ale stale mówił z nim po litewsku.

— Dlaczego pan nie mówi z nim po polsku tylko po litewsku? — Zapytałem raz Tyszkiewicza.

— Bo ja jestem Litwin! — odpowiedział.

— Komu pan takie historie opowiada! — oburzyłem się. Ojciec pański nigdy żadnym Litwinem nie był i za Litwina nigdy się nie uważał, matka Polka (zdaje się, była z domu Branicka), Pani Potocka ze Lwowa ciotka, Tarnowscy pańscy krewni — a nagle pan — Litwin! Jakim cudem? Nic mi o Tyszkiewiczach Litwinach nie wiadomo!

— Ale kiedy my jesteśmy na prawdę z pochodzenia Litwinami! — tłumaczył mi Tyszkiewicz.

— Możeście nimi byli przed wiekami, za Jagiełły! — oburzałem się. — Ojciec mój zna dobrze Michała Tyszkiewicza z Warszawy... Żaden Litwin!

— Przecież nasze nazwisko brzmi właściwie Tyszkieawicz!

— Można wymawiać z litewska i Mickieawicz, można nawet napisać — i słusznie — Litwo, Ojczyzno moja! — ale to nie dowód, że się nie jest Polakiem i nie dowód, że się jest Litwinem. To blagi! To tak, jak bym ja twierdził, że jestem Kozak!

Tu dopiero zaczął mi Tyszkiewicz tłumaczyć, co to „dynastyczna polityka rodów arystokratycznych”. Że skutkiem tej polityki on, przyszły ordynator birżański, musi robić politykę litewską, choćby nawet nie był Litwinem, a przecie jest nim, bo mu inaczej — o ile by Litwa powstała, może przepaść i ordynacja birżańska i pałac w Wilnie.

— Dlaczego? — Przerwałem. Przecie my, Polacy, mamy na Litwie swoje prawa!

— Nie wiadomo, czy rząd litewski zechce je uznać!

(Rozmowa odbywała się jesienią r. 1901).

Słuchałem uważnie, bo rzeczy, których się od Tyszkiewicza dowiadywałem, były wielkiej wagi i bardzo doniosłego znaczenia. Wynikało z tego wszystkiego, że jednak istnieją ludzie, którzy bardzo daleko w przyszłość patrzą i widzą i że to, co dla wielu jest zaledwie dostrzegalnym jakimś dymkiem czy niewyraźną mgławicą, stanowi dla nich już dane konkretne, określające sprawy przyszłe i nadające im żywe kształty. Ale równocześnie pasja mnie porywała.

— Na miłość Boską! — mówiłem — przecie pan Polak, katolik, po polsku wychowany, kształcony przez Polaka, w polskiej szkole maturę pan zdał. Czemuż nie w niemieckiej, francuskiej, angielskiej czy włoskiej? Czemu nie w rosyjskiej? Językami tymi mówi pan tak dobrze jak i po polsku — a jednak zależało panu na polskim wykształceniu i polskiej maturze. Czemuż pan zapiera się swej narodowości? Czyż nie można być Polakiem na Litwie?

— Nie, jeśli się jest ordynatem birżańskim! — odpowiedział Tyszkiewicz.

A pewnego wieczoru zwierzył mi się, iż nadarza mu się sposobność kupienia 30 tys. morgów dobrej ziemi na Wołyniu.

— Kupić — czy nie? — pytał mnie.

— Ma pan już, o ile wiem, 130 tys. morgów na Litwie i gdzie indziej. Po co pan ma dokupywać tyle ziemi na Wołyniu?

— Ziemia to najlepsza lokata kapitału! — odpowiedział. A przy tym, jeśli mi skonfiskują ziemie litewskie, będę miał ziemię na Wołyniu. Gdy powstała Litwa Kowieńska, jednym z pierwszych jej posłów w Londynie był — hr. Alfred Tyszkiewicz.

Może mi sto razy powiedzieć, że jest Litwinem — zawsze odpowiem mu jednym słowem — Polak!

I on w gruncie rzeczy jest Polakiem, tylko...

Czy uratował ordynację birżańska? Wątpię? Jeśli na Wołyniu te 30 tys. morgów kupił, to mu je zagarnęli bolszewicy. Zostało tylko to, co polskiej stronie.

Ale — p. Alfred Tyszkieawicz, chcąc dowieść Kownu swego znaczenia w świecie, swych stosunków, no i swej — gorliwości, oddania się całą duszą — Waldemarasom[10] i Smetonom, robił jako dyplomata litewski to, na czym im najwięcej zależało, to jest — szkodził Polsce wszelkimi siłami. Musiał! Owszem, Polak, ale — litewski dyplomata!

A teraz przenieśmy się do Pragi Czeskiej. Jest po roku 1905-ym, r. 1906-7, może nawet ósmy — nie pamiętam dobrze? W Pradze jest mnóstwo studentów Polaków, zwłaszcza na Politechnice — okres secesji młodzieży polskiej z wyższych uczelni rosyjskich, zwłaszcza w Warszawie. Czesi dziwią się, czemu ci tak patriotyczni studenci - Polacy noszą za granicą mimo wszystko studenckie czapki rosyjskie? Polscy studenci śpiewają w kreślarni politechnicznej polskie rewolucyjne pieśni, których ostrze wymierzone jest przeciw Rosji. Studenci czescy są oburzeni! Studenci polscy pieśniami swymi godzą w ich wszechsłowiańskie uczucia, starają się poderwać zaufanie i miłość do Rosji. Rzecz prosta, że wśród tych studentów - Polaków są też i zagorzali rewolucjoniści. Jeden z nich nazywa się Aleksander Boczkowski.

Aleksander Boczkowski przychodzi do mnie, bo słyszał, że jestem anarchistą. (Pisałem już o tym w „Kulturze”, że swego czasu anarchistą byłem). Boczkowski jest pod dozorem policji austriackiej, która s.-rewolucjonistów prześladuje. Teraz np. jest właściwie wydalony z Pragi. Czemu?

Bo cesarz ma przyjechać. — Więc to tak? — Wątpię, żeby ktokolwiek robił zamach na starego Franca Józefa. Raz rzucił się na niego z nożem jakiś zwariowany rzeźnik, a raz chciał go obić brudnym, obłoconym kijem jakiś wariat-Żyd. Od zamachów giną przeważnie tylko jego krewni.

Rozmawiamy. Boczkowski należy do ludzi szarych z odcieniem zielonkawo sinym. Dysplastyk, twarz koloru gliny, trochę zielonawa, nos sinawy, wargi też, oczy szare. Spokojny, mówi cicho, nie patrzy w oczy, zdmuchuje wciąż popiół z papierosa. Rozumuje na zimno, argumentuje. Rosja, wielka rewolucja. Wzruszam ramionami, nie rozumiem. — Pan Polak? — Pytam. — Tak. — Więc — cóż nam Rosja? — Pytam. Tis emój kaj soj? — Tłumaczy mi, zaczynam się niecierpliwić. Jemu chodzi o Białorusinów i o Litwinów, mniej o Polaków. Nie, nie możemy dojść do porozumienia. Ale w sposobie mówienia Boczkowskiego, w wyrazie jego twarzy, w podstępnym układzie myśli jest coś niemiłego a znanego. Co mi to przypomina? Ach, Smierdiakowa z „Braci Karamazowych” Dostojewskiego. Odór szczotek do froterowania i potu nóg. A teraz nagle pokazuje się, że właściwie to Boczkowski jest rewolucjonistą litewskim. — Ano, wolność Tomku w swoim domku! — myślę. — I cyprysy mają swe kaprysy!

Nie doszło między nami do porozumienia.

Ale — był w Pradze zjazd Wolnej Myśli. Opisałem go w „Kulturze” w wspomnieniu, poświęconym Andrzejowi Niemojewskiemu. Siedzę ja sobie przy Niemojewskim na estradzie jako jego tłumacz i czytam program posiedzenia inauguracyjnego. Przemawia ten i ten i ów, a nagle— w imieniu Litwy przemawiać będzie A. Boczkowski.

To mi tak zaimponowało, że się zamyśliłem. Boczkowski jest Polak. Polak mógł przymknąć do eserów rosyjskich[11], bo mógł (mylnie) wierzyć, że ta rewolucja da mu Polskę. Ale przymykać do rewolucjonistów „litewskich?” Przecież to nie żadni Litwini lecz — litwacy? Z kimże pójdą ci „litewscy rewolucjoniści?” W każdym razie nie z nami, lecz przeciw nam! A Boczkowski mówi w ich imieniu? Jakim prawem? No, ostatecznie — Litwina tu żadnego nie ma, więc Boczkowski może w zastępstwie, aby Litwy na liście nie brakło...

Boczkowski mówił jako przedstawiciel Litwy — po rosyjsku.

Spotkawszy się z nim podczas przerwy zapytałem go:

— Czemu mówiliście po rosyjsku, a nie po litewsku?

— Tu nikt po litewsku nie rozumie! — odparł.

— Po węgiersku też nie, a przecie Węgier mówił po węgiersku.

— Ale potem pa francusku. Słowiańską mowę rozumieją i Czesi i Serbowie i Chorwaci i Bułgarzy.

— Tak samo rozumieją po polsku. Mogliście po polsku mówić.

— Jako reprezentant Litwy — po polsku, w języku gnębicieli?

— A Kroże? Kroże — co? Kto strzelał do chłopów litewskich w Krożach[12]? My?

Rozdzielono nas i więcej jużeśmy się w życiu nie widzieli.

Więc jest tak:

Cichy, pobożny i istotnie kulturalny lud litewski, przy tym, jak i my katolicki — nie wierzył Moskalom, bo prawosławni i obcy. Nie wierzył Niemcowi — bo protestant i zaciekły wróg. Żył w spokoju i w zgodzie z nami, których już znał. Nie byłby poszedł za swymi szowinistycznymi naprzód księżmi, a potem za swą młodą inteligencją. Ale tę inteligencję, ze wszystkim co do niej należą, stworzył mu w swej szlachetności Polak, sam mu się ofiarowawszy, dyplomację, wyższą kulturę i stosunki z zagranicznymi mężami stanu dał mu arystokrata-Polak, a w komunizm chciał go dla jego szczęścia wciągnąć z pomocą Żydów rewolucjonista-Polak.

Tylko prawdziwa Litwinka zrezygnowała z tej Litwy i uczy dzieci polskości — w Polsce.

 

[1] Wiktor Hahn (ur. 9 września 1871 w Wiedniu, zm. 2 listopada 1959 w Warszawie) – polski historyk literatury, bibliograf, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Uniwersytetu Warszawskiego.

Wiktor Hahn

[2] Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie Wschodniej i na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

[3] Reiter Marian (1874–1943), pedagog, historyk literatury.

Marian Reiter

[4] Szwarcgelber – lojalista austriacki

[5] Pałac Potockich we Lwowie, neorenesansowy, wzniesiony w latach 1888–1890 dla Alfreda Józefa Potockiego według projektu Juliana Cybulskiego.

Pałac Potockich we Lwowie

[6] Ordynacja Birżańska Tyszkiewiczów - Ordynacja rodowa utworzona w 1860 roku przez hrabiego Jana Tyszkiewicza (1801-1862) z klucza birżańskiego, z siedzibą dóbr w Birżach, gdzie Tyszkiewiczowie wybudowali nowy pałac. Po 1920 roku znalazła się na terytorium Litwy, gdzie na skutek reformy rolnej została ograniczona do resztówki dawnych dóbr przy pałacu. Również po śmierci IV ordynata, jego rodzina przebywała na stałe za granicą, mieszkając w Birżach tylko okazjonalnie.

Pałac Tyszkiewiczów

Pałac Tyszkiewiczów

[7] Menażeria Jardin des Plantes (fr. Ménagerie du Jardin des Plantes) – ogród zoologiczny położony w 5. dzielnicy Paryża. Drugi pod względem wieku najstarszy ogród zoologiczny na świecie po wiedeńskim Tiergarten Schönbrunn.

[8] Preceptor (łac. praeceptor, od praecipere 'uprzedzać; uczyć; radzić') – dawniej: nauczyciel, wychowawca.

[9] Wiktor Barabasz (ur. 30 sierpnia 1855 w Bochni, zm. 25 lipca 1928 w Krakowie) – polski pianista, dyrygent, nauczyciel w szkole muzycznej.Wiktor Barabasz

[10] Augustinas Voldemaras (ur. 16 kwietnia 1883 w Dziśnie, zm. 16 maja 1942 w więzieniu w Moskwie) – litewski historyk i nacjonalistyczny działacz polityczny, dwukrotny premier Litwy w okresie międzywojennym.

[11] Partia Socjalistów-Rewolucjonistów (ros. Партия социалистов-революционеров, ПСР), in. eserowcy, eserzy (ros. эсеры, od skrótu nazwy: SR) – rosyjska socjalistyczna partia polityczna założona w 1901 przez rewolucjonistów wywodzących się z tzw. narodników.

[12] Pobenedyktyński barokowy kościół w Krożach upamiętnił się jako miejsce wydarzeń w 1893 znanych jako tzw. „rzeź kroska”. Po kasacji zakonu w 1891 władze planowały przebudować kościół na cerkiew. Kiedy przystąpiono do wynoszenia wyposażenia kościoła, miejscowa ludność zgromadziła się przy kościele i uniemożliwiała prace. Po bezskutecznych interwencjach policji i żandarmów 22 listopada 1893 gubernator N. Klingenberg wezwał na pomoc kozaków, którzy dokonali masakry ludzi zgromadzonych przy kościele.



tagi: jerzy bandrowski 

bolek
17 lutego 2021 15:00
13     1443    7 zaloguj sie by polubić

Komentarze:


bolek @gabriel-maciejewski 17 lutego 2021 15:50
17 lutego 2021 16:20

Plus za czujność ;-), ale nie jednemu itd

Ordynaci

  • Jan Tyszkiewicz (1801-1862) założyciel ordynacji i I ordynat
  • Michał Tyszkiewicz (1826-1897) brat poprzedniego, II ordynat
  • Jan Tyszkiewicz (1851-1901), III ordynat, syn poprzedniego
  • Alfred Tyszkiewicz (1882-1930), IV ordynat, syn poprzedniego
  • Jan Jerzy Tyszkiewicz (1917-1986), V ordynat, syn poprzedniego

Ordynacja Birżańska Tyszkiewiczów

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @bolek
17 lutego 2021 16:46

Ktoś tym biednym ludziom wmówił, że jako świadoma elita będą mogli żyć i posiadać ponad podziałamy granicznymi. Tak to musiało grać, bo inaczej się tego obłędu wyjaśnić nie da. Trzeba było rzeczywistość i fakty nagiąć do planu politycznego, który skasowali i tak w końcu bolszewicy

zaloguj się by móc komentować


bolek @gabriel-maciejewski 17 lutego 2021 16:46
17 lutego 2021 17:53

Twoja intuicja pewnie dobrze podpowiada ;-)

I jeszcze małe uzupełnienie do tej historii. Nie wiem dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem.

Alfred nie ma strony w wiki po polsku, ale ma po litewsku.

Alfred Jonas Tiškevičius i faktycznie wygląda na kawał chłopa :)

Przy okazji ciekawy życiorys. Wojna rosyjsko-japońska, ambasada w Lodynie, konferencja pokojowa w Paryżu, negocjacje z Papieżem, itp.

Ojciec oczywiście też ma - Jonas Leonas Tiškevičius. Teraz już wiem skąd Jerzemu wziął się ten Janusz :D Zaraz to poprawię na Jan.

Ciekawy też jest herb, ale to już "wyższa szkoła" ;-)

zaloguj się by móc komentować

bolek @stanislaw-orda 17 lutego 2021 17:49
17 lutego 2021 17:58

Super uzupełnienie!
Dzięki!

zaloguj się by móc komentować

Paris @gabriel-maciejewski 17 lutego 2021 16:46
17 lutego 2021 20:41

Dopiero  nie  tak  dawno...

...  zaczelam  czytac  te  rozne  wspomnienia,  tych  polskich  ziemian  czy  "politykow"...  i  choc  jawia  sie  oni  jako  "elita",  dobrze  wyksztalceni,  znajacy  po  kilka  jezykow,  bywawszy  na  tzw.  salonach  -  to  mnie  sie  oni  w  swojej  masie  -  wydaja  za  ludzi  kompletnie  -  no  powiedzmy  polprzytomnych  -  im  wyzej  siedza  "na  galezi"  w  hierarchii  tym  gorzej...

...  to  jest  cos  wstrzasajacego...  ta  ich  naiwnosc,  latwowiernosc,  te  chore  wizje,  obluda,  itp...  cos  naprawde  strasznego... 

...  to  samo  co  i  dzis  !!!  

zaloguj się by móc komentować

BenekEs @bolek
18 lutego 2021 06:45

super notka, przeciekawa

przypomniała mi się w związku z tym pewna anegdota z pobytu na Słowacji: miałem tam bliską znajomą, którą poznałem na Targach w Nitrze - pół słowaczka, pół węgierka - jak się sama określała.

jej dziadkowie mówili tylko po węgiersku

jej rodzice i po węgiersku i po słowacku perfekt

ona znała 6 języków, z tego najgorzej węgierski, bo tylko doskonale wszystko rozumiała, ale nie mówiła...

 - pytam ją, dlaczego tak ?

ona opowiada mi że w szkole na południu Słowacji mniejszość węgierska jest szykanowana, więc to ją zblokowało i nie nauczyła się mówić...

wracając do Polski samochodem, przystajemy przy sklepie kupić coś do picia... mała wioska a pod sklepem grupka piwoszy jak z serialu "ranczo"...

pytam ich: - co wy tak tych Madziarów tu na Slovensku tlacite ? (uciskacie)

a oni mi na to: - no oni nas tisic let tlacili, to teraz mi ich trosku potlacime...

zaloguj się by móc komentować

betacool @bolek
18 lutego 2021 09:04

Jak na tęgiego chłopa, długo nie pożył. Ale zjeść prawdziwe zatrute jabłka przez siebie hodowane...

zaloguj się by móc komentować


bolek @BenekEs 18 lutego 2021 06:45
18 lutego 2021 09:25

Dzięki za miłe słowo :)
Ja kiedyś pracowałem z Węgrami ze Słowacji i oni generalnie nie mieli "problemu" językowego. Między sobą gadali po węgiersku, z Czechami po czesku, z Polakami po polsku, a z resztą świata po angielsku. Myślę, że nikt ich nawet nie próbował tlacit bo nie zarobiłby na protetyka ;-)

zaloguj się by móc komentować

bolek @betacool 18 lutego 2021 09:04
18 lutego 2021 09:26

Też mnie to zastanowiło...

zaloguj się by móc komentować

Paris @BenekEs 18 lutego 2021 06:45
18 lutego 2021 10:34

Moja  kolezanka  Marika,  ze  Slowacji,...

...  autentycznie,  prawdziwie  i  z  calego  serca  nie  znosi  Wegrow,...  wielokrotnie  musialam  uwazac  na  to  co  mowie  o  Wegrach  w  jej  obecnosci,  bo  zaraz  mogla  byc  potezna  awantura.  Dzis  z  kolei  uwazam,  ze  tamta  moja  wiedza  o  Wegrach,  nie  wspomne  o  ich  historii  -  byla  zwyczajnie  smieszna...  i  wlasciwie  zadna.

Ona  tolerowala  tylko  jednego  Wegra  -  zreszta  bardzo  fajnego  -  swojego  szwagra,  czyli  meza  jej  siostry...  chociaz  nie  byla  w  stanie  pojac  jak  Jana  mogla  sie  w  nim  zakochac,...  ale  za  to  ja,  dzisiaj,  bardziej  rozumiem  ten  jej  absolutny  brak  tolerancji  dla  Wegrow  i  mniej  sie  dziwie,  i  skoro  ona  mi  mowila,  ze  Madziary  to  sa  sk****syny  -  to  jednak  nie  mowila  tego  zupelnie  bezpodstawnie.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować