-

bolek

Litwo, Ojczyzno moja?

Dzisiaj pierwsze wspomnienie z rozdziału "O Litwinach". Dodane przypisy są "interaktywne", czyli jak jest gdzieś odniesienie do przypisu, to można w czasie lektury kliknąć numerek, doczytać co tam dodałem, potem kliknąć na numerek przy danym przypisie i wracamy do miejsca gdzie czytaliśmy. Bardzo pomocne gdy jesteśmy zainteresowani uzupełniającymi informacjami z przypisów. I działa ;-)

No i oczywiście jest parę fotek, jako uzupełnienie graficzne.

Tradycyjnie miłej lektury :D

*************************************************

„Litwini”

 

Rzecz prosta, że w krótkim okresie „ultymatywnego” napięcia naszych stosunków z rządem litewskim[1] wiele myślałem o Litwie i Litwinach. Ponieważ żyję już dość długo, a Bóg dał mi dobrą pamięć, szukałem w niej kogoś, jakiejś postaci, przy pomocy której mógłbym uchwycić istotę rzeczy.

Poszukiwałem w swej pamięci L i t w i n ó w. Litwinów prawdziwych, całą duszą i sercem, „całą gębą”.

Coś niecoś znalazłem. Nic ważnego. Typy o kompleksie niższościowym. Tu i ówdzie spotykałem w Rosji, gdzieś nad Wołgą lub za Uralem księży — jak mówiono — polskich. W ogóle Kościół katolicki, katolicki ksiądz i rzymsko-katolicki obrządek nazywał się w Rosji „polskim”. Ale, o dziwo! ci „polscy księża” bywali sprawie polskiej przeważnie przeciwni. Woleli np., aby żołnierze polscy demoralizowali się i dziczeli w „partiach” czerwonych partyzantów, niż aby wstępowali do oddziałów polskich. Odmawiali kościołom nazwy „polskich”, mimo, że głównie, jeśli nie wyłącznie, Polacy byli reprezentantami obrządku rzymsko-katolickiego. Otóż ci księża to byli Litwini, uprawiający na swych parafiach politykę w stosunku do Wielkiej Wojny zawsze proniemiecką, w stosunku do Rosji legitymistyczną, lecz tak czy siak — przeciwpolską. Najliczniejszy i najpoważniejszy element polski spychali w polskich kościołach na plan ostatni. Z Litwinami mówili po litewsku, z Polakami — w zakrystii i w kancelarii parafialnej — sam słyszałem! — po rosyjsku, mimo, że po polsku umieli. Milej im było — pod różnymi pozorami — ruszczyć kościoły katolickie, niż podtrzymywać w nich polską tradycję.

Ale to byli z pochodzenia — synowie zamożniejszych gospodarzy, ekonomów, podurzędników, materiał ambitny i żądny wybicia się za wszelką cenę, mało zdolny i mało inteligentny, a więc zawistny, zatem przystępny łatwo kusicielom rosyjskim lub niemieckim i ulegający chętnie ich podszeptom, pełnym nienawiści a przewrotnym. Ale tego rodzaju sposób myślenia nie jest miarodajny dla psychiki danego narodu, ponieważ jest wynikiem nienormalnych stanów psychicznych. Nie jest normalny ani kompleks niższościowy ani wynikająca z niego zawiść. Są to stany, owszem, występujące często i nieraz bardzo rozpowszechnione — endemiczne — niemniej — chorobowe.

Jakże to? Polak, znający całą Polskę, nie znałbym ani jednego Litwina? Bo chyba przecie nie ten wielce szanowny, czcigodny i szlachetny teozof dziwak Oskragiełło[2], chodzący po krakowskich plantach w czarnej czamarze[3] i w wielkiej, futrzanej czapie pseudo-litewskiego kroju, spod której wyglądała szlachetna, subtelnie rzeźbiona twarz Litwina z „Pojaty”[4], a równocześnie i z rysunków Andriollego[5]... I owszem, p. Oskragiełło, który swego czasu importował do Krakowa spirytyzm i którego „duchem opiekuńczym” był Samuel Zborowski, figurował na rysunkach swego przyjaciela Andriollego jako Litwin, z dłonią, muskającą sumiasty wąs (którego nie miał) lub wspartą w zamyśleniu na głowni miecza, lecz był takim samym Litwinem jak znany „uczony” litewski, a mój dobry znajomy z Krakowskiej „Jamy” Michalikowej, czcigodny p. Albin Horbaczewski, zwykle „Horbaczem” zwany, zresztą też mistyk i z zamiłowania archeolog litewskiego autoramentu.

Doprawdy, czyżbym ja nie znał prawdziwego Litwina?

Szukałem, gmerałem i przerzucałem różne wspomnienia w najbardziej zaniedbanych zakątkach swej pamięci, wreszcie krzyknąłem w duchu: — Jest! Mam go! Mam prawdziwego Litwina!

Mam go i w tej chwili go czytelnikowi pokażę.

Było to w Warszawie, bardzo — jak dla mnie — dawno już temu; liczyłem sobie wtedy 11—12 wiosen. Wypadek, który tu opisuję, wydarzył się, gdy tych wiosen miałem już 18, w lecie r. 1901. Czasy dawne, ale sprawa sama przedawniona wcale, a wcale nie jest. Po egzaminie dojrzałości, który zdałem we Lwowie z początkiem lata 1901 r., wyjechałem na wakacje już jako abiturient, do Warszawy, do śp. ojca mego, który tam pracował wtedy jako współpracownik znanego kiedyś konserwatywno-ugodowego „Słowa”[6] warszawskiego. „Słowo”, dziennik, w którym swego czasu drukował swe felietony Litwos-Sienkiewicz, stanowiło wówczas własność znanego adwokata Wrotnowskiego[7], redagował je zaś Donimirski z sekretarzem redakcji Puffkem[8], Poznańczykiem. Redakcja „Słowa” mieściła się przy ul. Wareckiej pod nr. 15, w kamienicy od frontu — o ile się nie mylę — trzy piętrowej, lecz z ogromną drukarnią w podwórzu. Na pierwszym piętrze po lewej od schodów znajdowała się redakcja „Słowa”, po prawej mieszkali pp. Wacł. Jagiełłowie, na drugim piętrze na lewo od schodów 5 pokoi z kuchnią zajmowali niejacy pp. Olendzcy, od których ojciec mój odnajmował 2 pokoje, jeden duży frontowy, drugi mniejszy, od podwórza. Ten drugi pokój, od podwórza, był „mój”. W frontowym sypiał ojciec z mym bratem, Juliuszem, prócz tego pokój ten służył jako „bawialnia”. Jedna jego część mianowicie udawała niby salon z ślicznym, czarnym Bechsteinem, bardzo uprzejmie wypożyczonym nam bezpłatnie przez firmę Grossman — dla Juliusza, który wówczas, jako początkujący pianista, uczył się u znanego wirtuoza i pedagoga,

Domaniewskiego[9]. Grossman[10] — drobny, bardzo elegancki, starszy pan z szpakowatą koźlą bródką, sam muzyk i kompozytor (napisał operę do libretta, zaczerpniętego z „Marii” Malczewskiego[11]) wypożyczył to wspaniałe „skrzydło” bezpłatnie dla „młodszego kolegi”. (Juliusz miał wtedy niecałe lat 17). Dzięki temu Bechsteinowi nasza „bawialnia” u pp. Olendzkich przedstawiała się wcale imponująco. Na przeciw nas lub nad nami — tego pewny nie jestem — mieszkał tzw. „Mangha”, słynny Feliks Jasieński[12], kolektor obrazów i dzieł sztuki, a którego przezwisko pochodziło od napisanej przez niego po francusku książki pod tyt. „Mangha”, o wszystkim i o niczym. Arcy kulturalny ten człowiek wtajemniczył mnie wtedy—o tyle o ile—w tajniki sztuki japońskiej, sens i zamiary grupy „Warpswede”[13] i wiele innych spraw, o których nie miałem wyobrażenia. Między innymi wcisnął mi w rękę jakiś tom Renana[14], którego kompletne wydanie miał w swej bibliotece. Odwiedzałem go dość często, bo chorując na oczy, całymi dniami leżał w ciemnym pokoju i oczywiście nudził się; miał popękane siatkówki skutkiem nadużywania wzroku przy badaniu drobnych przedmiotów sztuki, jak kamee, miniatury, stare monety itd.

Pp. Olendzcy nie mieli zbyt górnych aspiracji. On był człowiekiem bardzo dobrze wychowanym, obytym i bez właściwego przeważnej części Warszawiaków nieznośnego tupetu i prowincjonalnego zarozumialstwa. Kiedyś bogaty, dużo podróżował, aż wreszcie wylądował w Warszawie jako urzędnik Kolei Warszawsko  Wiedeńskiej, Towarzystwa Kolejowego, wówczas prywatnego, polskiego i w którym dużo mogły stosunki, znajomości i protekcja. Tam miało swe schronienie i swe Prytanejon[15] wielu ongiś bogatych rozbitków, a także tu i ówdzie któraś z dawnych „sław”, jak np. słynny i bardzo wysoko swego czasu ceniony w Warszawie, Bogusławski[16], krytyk teatralny i znawca teatrów paryskich — wtedy już sprzed pół wieku. Czy on się na sprawach kolejowych znał, czy nie — nie wiem. W każdym razie nic w nich nie pogmatwał, bo mu odpowiedzialni i fachowi urzędnicy nie dali. Staruszek przychodził punktualnie do biura, studiował „Kurier Warszawski” — głównie nekrologi — wypalał swą wyliczoną ilość papierosów, pogawędził z jednym — drugim kolegą, potelefonował, wypił szklankę herbaty, czasem dwie, kogoś przyjął i punktualnie z biura wychodził; punktualnie brał też pensję i od czasu do czasu drukował, zdaje mi się, w „Bibliotece Warszawskiej” artykuł pod tyt. „Przegląd teatrów paryskich” czy coś podobnego. Otóż nasz kochany gospodarz, p. Olendzki, robił w Dyrekcji Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej to samo, co Bogusławski, z tą tylko różnicą, że nie pisał żadnych przeglądów teatralnych, co zapisuję tylko na jego „bene”. Poza tym czasem chodził z rodziną (z żoną i 3-ma córkami) na przechadzkę w Aleje wówczas Ujazdowskie, czasem do teatru, gdy ojciec się o bilety wystarał, czasem na domino do Lours’a lub Semadeni'ego[17]. Był to bardzo poczciwy, starszy już pan, siwy, z nieregularnymi rysami twarzy i trochę przyklepanym nosem, elegancki i bardzo dobrych manier, chory na serce, więc nadzwyczaj opanowany. Z pochodzenia — rdzenny Polak, Mazowszanin. Żona jego, z rodziny również kiedyś zamożnej, ziemiańskiej, lecz zbiedziałej, rzecz prosta — też Polka, Warszawianka, krewnych miała rozsianych po byłej guberni warszawskiej, gdzieś w Skierniewicach, w Wawrze, w Grochowie, dokąd też czasem jeździłem razem z nią i córkami. Rodzina była czcigodna, uczciwa, solidna, religijna, kulturalna, skromna, miła, sympatyczna. Było nam w tym domu dobrze, czuliśmy się wśród tych ludzi jak u siebie.

Pewnego dnia przy obiedzie p. Olendzki zapowiedział nam rychły przyjazd swego bratanka, Aleksandra Olendzkiego[18], studenta politechniki z Petersburga — bo tak się ówczesna stolica Rosji nazywała. Po obiedzie, przy czarnej kawie, gdy panny Olendzkie wyszły, a Juliusz młócił gamy na fortepianie w salonie, p. Olendzki rozpoczął rozmowę z ojcem .

— Uprzedzam pana — mówił, mrużąc oczy w pogodnie — filozoficznym uśmiechu, — że ten mój bratanek — bardzo dobry i porządny chłopak, zdolny, pracowity i inteligentny — ma trochę tego tu. —

Pokręcił palcem wskazującym na czole.

— Małe zajączki! — dodał.

— Bój się pan Boga! — żachnął się mój ojciec — wariat?

Pan Olendzki pokręcił głową, wreszcie rzekł:

— Różne są wariactwa, proszę pana. Ten jego „fioł” nie jest niebezpieczny. Olek nie rzuca się na ludzi, nie gryzie, zachowuje się zupełnie przyzwoicie, doskonale się uczy i — ja go bardzo kocham, ale —przestrzegam pana. — Zwracając się do mnie:

— A ty przestrzeż swego brata i — bądźcie ostrożni!

— Bo co? — zapytałem.

— Bo nie trzeba biedaka drażnić.

— Ajjaj jaj jaj jaj — zaczął się roztkliwiać ojciec. — I na jakimż to tle?

Pan Olendzki wzruszył ramionami i rzekł:

— Ubrdał sobie chłopak, że jest Litwinem.

— Jak to? — zdumiał się ojciec — Przecież to pański bratanek, Olendzki, a Olendzcy...

— Nigdy żadnymi Litwinami nie byli! — dokończył pan Olendzki. — Właśnie w tym rzecz!

— Może w rodzinie byli jacy Litwini? — badał Ojciec. — Mogło przecież być!

— Mogło! — przyznał pan Olendzki. — Ale nie było. Owszem, mieliśmy majątek na Litwie i Oleś się na Litwie wychowywał, wśród Litwinów. Z tego majątku zostało wszystkiego kilkadziesiąt morgów — więc to — 

Machnął ręką.

— Dla Olesia. Żeby miał na wszelki wypadek bodaj swój własny kąt i własne kartofle ... ton ...

zresztą Polak z krwi i kości, w polskiej rodzinie wychowany ... przez szlachetność! że niby Polska Litwę skrzywdziła.

Znów stuknął się palcem w czoło.

— Robi dziś z siebie Litwina! Mój bratanek, syn mego rodzonego brata!

— Noo, to takie ideowe mrzonki! — tłumaczył Ojciec.

Pan Olendzki zaszeleścił trzymanym przed sobą numerem „Słowa” formatu dzisiejszej „Kultury”.

— No, nie! — rzekł — Oni nie poprzestają na „kompletach literackich”. Agitują. Propagują nienawiść wszystkiego, co polskie. Burzą tradycję, starają się wyrwać lud z pod polskich wpływów, nad Polaka przenoszą — Moskala i Niemca! I ja się nie dziwię synowi litewskiego chłopa, drwala, kłusownika, bo teraz m y jesteśmy gnębieni, a on, stając po boku Moskala lub Niemca, tym samym wywyższa się nad swego pana — bo ziemiaństwo było na Litwie polskie. Więc w zasadzie ten „nowy Litwin” szuka odwetu nie narodowościowego, lecz socjalnego, powiedzmy klasowego. Ale równocześnie morduje polskość wraz z Mochem[19] i Szwabem. On wie swoje, ale nie orientuje się w całości — bo jucha ciemna. Ale żeby mu w tym pomagał mój bratanek, żeby go tego uczył, żeby mu prawo do takiego odwetu historycznymi fałszami uzasadniał syn mego brata — to jest, panie doktorze, aberracja. Ten chłopak zwyrodniały nie jest, ale jest z pewnością pomylony. Inaczej sobie tego tłumaczyć nie mogę.

Aleksander Olendzki przyjechał. W paradnym mundurze studenta Politechniki Petersburskiej, z aksamitnymi wyłogami, srebrnymi guzikami, epoletami, cyframi, z srebrnymi blaszkami na wyłogach rękawów — zresztą dysplastyk, z cerą zielonawą i sinym, rozpłaszczonym nosem Olendzkich. Podobieństwo rodzinne znaczne — tylko ta cera, siny nos, inne ruchy — „chemia ziemi!” — nie słonecznej, jasnej Polski, lecz już bardziej północnej, lesistej Litwy.

Zaprzyjaźniłem się z Aleksandrem, spokojnie przyjąłem do wiadomości, że jest Litwinem, ale przypomniawszy mu jego czysto „koroniarskie” pochodzenie, zapytałem go, dlaczego wyparłszy się narodowości polskiej przybrał litewską? W duszy mej powstało mianowicie podejrzenie: Polaków rząd rosyjski prześladował, ale lituanizujących Litwinów — nie. Ci łatwiej robili karierę rządową.

Jak w rzeczywistości było z Aleksandrem Olendzkim? Dziś „wsio taki” pewien nie jestem. Ale wtedy wierzyłem mu zupełnie. Oddaniem się z ciałem i duszą do dyspozycji narodu litewskiego zamierzał w swym szlachetnym porywie wynagrodzić mu — o ile to było w jego, Aleksandra, mocy — krzywdy, narodowi temu wyrządzone przez Polskę. Więc — altruizm. Dla mnie było to bohaterstwo wątpliwe pod każdym względem. Wobec tego — zapomniałem o Aleksandrze Olendzkim, Litwinie z nad Wisły, którego już nigdy więcej w życiu nie spotkałem.

Po wielu, wielu latach poznałem w Wielkopolsce damę o nazwisku niezaprzeczenie litewskim, a kierującą poważnym zakładem naukowo-wychowawczym. Dama ta jest niewątpliwie Litwinką z urodzenia, tj. po ojcu, rdzennym Litwinie z dzisiejszej Litwy Kowieńskiej. Pan ten, z pochodzenia syn rolnika, właściciela kilkudziesięciu morgów, a więc wychowany w środowisku litewskim, już przed wojną był prezesem jednej z największych organizacji litewskich w Petersburgu, po wojnie zaś, gdy wypsnęła się niezależna Litwa Kowieńska, zaliczał się do grona jej najwyższych dygnitarzy.

Wiedziałem o tym, ponieważ znajoma moja wcale się z tym przede mną nie kryła. Pewnego razu zapytałem:

— Jak pani, rodowita Litwinka, mogła zostać polską wychowawczynią? Jak się to w ogóle mogło stać? Jak do tego przyszło? Że się pani na to zgodziła? Przecież jest wolna, niezależna Litwa? A pani Litwinka, to widać!

Ładna owalna twarz o subtelnie cyzelowanych rysach, biała cera, szare oczy, lniane włosy, drobna, rasowa figurka. Dama spojrzała na mnie z pewnym zakłopotaniem.

— Mój ojciec jest Litwinem — odpowiedziała — ale ja nigdy nie byłam Litwinką, nie czułam się Litwinką i nie uważałam się za Litwinkę.

— No, niech by tak która z moich córek spróbowała mi powiedzieć: — Tatuś Polak, ale ja się za Polkę nie uważam! — rzekłem szorstko.

— Matka moja jest Polką! — broniła się dama. — I ja wychowywałam się w rodzinie matki, przebywałam głównie w polskim środowisku. — Przeklęta żona, która wynaradawia dzieci swego męża! — przyszło mi na myśl zdanie Nietzschego. Ale zaraz potem pomyślałem: — A jeśli matka pochodzi z środowiska bardziej kulturalnego niż mąż?

Rzecz prosta — tak było. Litwin ożenił się z panną z polskiej rodziny, gdy już był na stanowisku. Ta rodzina polska stała na wyższym szczeblu społecznym i kulturalnym, niż jego rodzina, na pół chłopska. Więc nic dziwnego, że córka przymknęła raczej do rodziny matki niż do rodziny ojca. Gdyby to nie była córka, lecz syn, poszedłby z pewnością za ojcem, bo Litwin czy Żmudzin, czy Łotysz, jako człowiek wykształcony, kulturalny i dzielny, mógł w razie czego zostać prezydentem Litwy, a nawet zająć miejsce Stalina. Równe szanse. Dla mężczyzny litewskość nie byłaby żadną przeszkodą. Natomiast młoda, ambitna panienka „z aspiracjami”, inteligentna, zdolna, z rozmachem i z energią — jakież pole do popisu znalazłaby w maleńkiej Litwie, a przede wszystkim — jak mogła nie ulec bogactwu kultury polskiej i jej bujnego życia? Miała tej kultury szukać — u ciotek w rodzinnej wiosce Litwina  ojca? Aby wreszcie wyjść za mąż za gajowego?

Dama zaczęła mi się skarżyć na swój los, na zerwanie stosunków z ojcem, którego bardzo kocha, na niemożność widywania się z rodziną. — — No, tak! — przyznałem  To przykre i bolesne.

— I że w końcu nie pięknie może postępuje wobec swej Ojczyzny.

Uśmiechnąłem się, bo przypomniał mi się tamten — „Litwin z nad Wisły”. Co za skrupulatność! Tamten myślał, że przybrawszy narodowość litewską, swą osobą, swym „ja” bezcennym naprawi rzekomą krzywdę wyrządzoną jednemu narodowi przez drugi w przeciągu wieków, ta znowu obawia się, czy aby, odszedłszy od Litwy, tym swym „zaprzaństwem” nie poderwie jej nóg... Są ludzie, którzy się naprawdę wysoko cenią i niemało ważą… Bardzo dobrze!

Aby damę pocieszyć, zacząłem i jej opowiadać o swym „Litwinie z nad Wisły”. Chwilowo nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwiska. Ale mówiłem: — To, co pani zrobiła — nie pierwsza i nie ostatnia — jest prawdopodobnie słusznym odszkodowaniem za odstępstwo, jakie z nie mniej szlachetnych pobudek ideowych popełnił tamten mój przyjaciel „Litwin”, z pochodzenia Mazur, też prawdopodobnie nie pierwszy i nie ostatni. To — dla wyrównania. Takich wypadków jest mnóstwo i nie może inaczej być. Nie potrzebuje pani wcale brać to sobie zanadto do serca. A krzywdy żadnej myśmy Litwie nie zrobili. Litwinów było za mało nie tylko na stworzenie i utrzymanie większego państwa narodowego, ale nawet narodowościowego. Ich wybitniejszym jednostkom i talentom daliśmy możność rozwoju, za i c h wybitnych ludzi daliśmy im wybitnych ludzi swoich.

Nagle jakby mi coś stuknęło w mózgu. Przypomniało mi się nazwisko! — wykrzyknąłem. — Mieszkaliśmy wtedy z ojcem w Warszawie, na Wareckiej 15, u niejakich państwa Olendzkich. Bardzo dobrzy i mili ludzie byli, rdzenni, czystej krwi Polacy. Przyjechał wtedy do nich w odwiedziny na parę tygodni bratanek pana Olendzkiego, student Politechniki Petersburskiej, uważający się i podający za Litwina, z przekonań — Litwin zakuty. I nawet nos miał po litewsku siny. Nazywał się oczywiście również Olendzki, na imię było mu Aleksander.

— Wuj Aleksander? — krzyknęła dama. — Pan go znał? Pan znał wuja Aleksandra? Wuja Aleksandra nie znałem. Znałem Aleksandra Olendzkiego, studenta Politechniki , podającego się za Litwina …

— To mój ojciec chrzestny! wykrzyknęła prawdziwa Litwinka o prawdziwie litewskim nazwisku.

Zrozumiecie, czytelnicy, że spojrzałem na nią nieco podejrzliwie.

— No, serwus Litwini! — pomyślałem.

Oto pierwsza, jaką poznałem, para rdzennych Litwinów.

O drugiej, nie mniej wesołej, napiszę następnym razem.

Będzie to o — litewskim dyplomacie i litewskim rewolucjoniście.

 

[1] Polskie ultimatum wobec Litwy - ultimatum wysunięte 17 marca 1938 roku, dotyczące polskiego żądania normalizacji stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Litwą; zostało przyjęte przez rząd litewski 19 marca tegoż roku.

[2] Konstanty Moes-Oskragiełło (1850 - 1910) prekursor wegetarianizmu w Polsce

[3] Czamara (pers. dżamera, czamera, niem. Tschamare z arab. samur - kożuch) – męskie okrycie wierzchnie pochodzenia węgierskiego, noszone od XVI wieku.

[4] Pojata córka Lezdejki albo Litwini XIV wieku ,1898r. - Feliks Bernatowicz

[5] Michał Elwiro Andriolli – metrykalnie Elwiro Michał Andriolli, ur. 14 listopada 1836 roku w Wilnie, zm. 23 sierpnia 1893 roku w Nałęczowie - polski rysownik, ilustrator i malarz, przedstawiciel romantyzmu.

[6] Słowo – konserwatywny dziennik informacyjno-polityczny wydawany w latach 1882-1919 w Warszawie. Do 1887 r. był redagowany przez Henryka Sienkiewicza, który opublikował w nim między innymi Trylogię (Ogniem i mieczem w latach 1883-1884 i Pana Wołodyjowskiego w latach 1887-1888 jako pierwodruki oraz Potop w latach 1884-1886 prawie równocześnie z pierwodrukiem wydanym w Krakowie)

Słowo

[7] Lucjan Wrotnowski (ur. w 1847 lub 1850, zm. w 1902) – polski redaktor, adwokat, kolekcjoner dzieł sztuki i działacz społeczny

Lucjan Wrotnowski

[8] Puffke Eugeniusz, pseud. i krypt.: E. L., E. P., Eugeniusz Lipnicki (ok. 1838–1902), publicysta, dziennikarz. Ur. w Lipnicy (pow. szamotulski), był synem ziemianina Maurycego i Emmy z Kurowskich, starszym bratem Kazimierza i Walerii.

Eugeniusz Puffke

[9] Bolesław Marian Domaniewski (ur. 16 lipca 1857 w Gronówku, zm. 11 listopada 1926 w Warszawie)[1] – polski pianista i pedagog, uczeń Józefa Wieniawskiego w Warszawie. W latach 1890–1900 był nauczycielem gry fortepianowej w Konserwatorium w Krakowie, potem dyrektorem szkoły Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego i jego długoletnim prezesem (1906–1925)

[10] Ludwik Grossman, też Grossmann, Grosman, pseud. W. Horejszo (ur. 6 marca 1835 w Turku k. Kalisza, zm. 15 lipca 1915 w Wiesbaden) – polski kompozytor, organizator życia muzycznego, dyrygent, pianista i organista.

[11] Antoni Malczewski herbu Abdank, właśc. Tarnawa (ur. 3 czerwca 1793 w Warszawie lub w Kniahininie na Wołyniu, zm. 2 maja 1826 w Warszawie) – polski poeta, prekursor romantyzmu, alpinista (pierwszy zdobywca Aiguille du Midi).

[12] Feliks Jasieński herbu Dołęga, pseudonim „Manggha”, „Felix”, „Globtrotter”, „Szczęsny Dołęga” (ur. 8 lipca 1861 w Grzegorzewicach, zm. 6 kwietnia 1929 w Krakowie) – polski krytyk i kolekcjoner sztuki.

Feliks Jasieński

[13] Kolonia artystyczna Worpswede (niem. Künstlerkolonie Worpswede) – malarska kolonia artystyczna w Worpswede w Dolnej Saksonii, ok. 18 km od Bremy, na torfowisku Teufelsmoor, założona w 1889 roku przez pięciu malarzy: Fritza Mackensena (1866–1953), Hansa am Ende (1864–1918), Otto Modersohna (1865–1943), Fritza Overbecka (1869–1909) i Heinricha Vogelera (1872–1942)

[14] Ernest Renan (ur. 28 lutego 1823 w Tréguier w Bretanii, zm. 2 października 1892 w Paryżu) – francuski pisarz, historyk, filolog i filozof, orientalista, znany semitolog i badacz historii religii, zwłaszcza chrześcijaństwa.

[15] Prytanejon – budynek publiczny w starożytnej Grecji dla najwyższych władz w greckich państwach-miastach, miejsce urzędowania prytanów.

[16] Władysław Bogusławski herbu Świnka (ur. 9 lutego 1839 w Warszawie, zm. 18 marca 1909 tamże) – polski krytyk literacki, muzyczny i teatralny, nowelista, tłumacz, reżyser; syn Stanisława, wnuk Wojciecha.

[17] Znane cukiernie warszawskie i nie tylko

[18] Olendzki Aleksander Stefan Jerzy (1879–1944), inżynier elektryk-teletechnik, dyrektor Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej w Warszawie.

Aleksander Olendzki

[19] Moch to popularne, szczególnie określenie Rosjanina...od Moskala...



tagi: litwa  jerzy bandrowski  litwini 

bolek
7 lutego 2021 16:00
8     2146    10 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

umami @bolek
7 lutego 2021 16:24

Szybkie skojarzenia, bo przeczytam później:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Janulka,_córka_Fizdejki

Do domu Witkiewicza wpadał także największy polski kolekcjoner sztuki Feliks „Manggha" Jasieński, przywożąc teki drzeworytów ukiyo-e i mangi Hokusaia. W liście do syna Witkiewicz pisał: „Jest jakiś Hiroszyge, który jest nadzwyczajny i pomimo tak ubogich i konwencjonalnych środków wywołuje dużo efektu. Zrobił ulewę smugami szerokimi na pół metra (żeby to było w naturze), skręconymi od wiatru, w czym tłamsi się parę Japusów – efekt nadzwyczajny. Banzai Nippon! Manggha znosi góry Japończyków (...) drzeworyty bajeczne na subtelność".

(https://www.rp.pl/artykul/680898-Witkiewicz---stworca-Zakopanego.html)

 

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 7 lutego 2021 16:24
8 lutego 2021 10:42

Szybkie skojarzenia są najlepsze :)

zaloguj się by móc komentować

bolek @bolek
8 lutego 2021 10:45

To, że nóż w kieszeni się otwiera to mało :/

https://dziennikpolski24.pl/krakow-pozar-archiwum-urzedu-miasta-przy-ul-na-zaleczu-zapalily-sie-dwie-hale-zdjecia/ar/c1-15430251

Niemal całą dobę trwało wczoraj gaszenie pożaru, który wybuchł w sobotę wieczorem w dwóch halach archiwum należących do Urzędu Miasta Krakowa, znajdujących się przy ul. Na Załęczu. W gaszeniu pożaru brało udział ponad 30 zastępów straży pożarnej i ponad 80 strażaków. Akcję gaśniczą utrudniał wiat, padający śnieg i ciasne korytarze magazynów. Wiadomo już, że część zniszczonych dokumentów nie miała kopii, m.in. księgi meldunkowe.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 8 lutego 2021 10:42
8 lutego 2021 14:14

Bardzo dobra opowieść. Ja znałem jednego Litwina :) To ojciec mojego kolegi z liceum, mama Polka a ojcic chyba naprawdę Litwin, bo nazywał się Stejn :) Prawdziwe litewskie nazwisko :) Jak ten ojciec mojego kolegi zaczynał po litewsku gadać, nic nie rozumiałem.

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 8 lutego 2021 14:14
8 lutego 2021 16:11

"Bardzo dobra opowieść."
Kolejne również!

Ja niestety nie znam osobiście żadnego ;-)

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @umami 8 lutego 2021 14:14
8 lutego 2021 16:11

To pewnie był taki Litwin, jak Portugalczycy handlujący w Chinach i Japonii.

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @bolek
8 lutego 2021 16:19

Nie rozumiem, dlaczego pan Jerzy zżymał się na swoją znajomą z Wielkopolski. Z reguły tak było, że gdy Polka wychodziła za mąż za człowieka innej nacji, ich dzieci były Polakami.  Zresztą w drugą stronę to również działało - ojciec Polak = dzieci Polacy :)

zaloguj się by móc komentować

bolek @maria-ciszewska 8 lutego 2021 16:19
8 lutego 2021 19:24

Jerzy był... specyficzny :)

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować