-

bolek

Żywych nie pyta się o wolę, cóż dopiero mówić o umarłych!

22 stycznia, jak zwykle niepostrzeżenie, minęła kolejna rocznica, już 138-a, urodzin Jerzego Bandrowskiego. Pomyślałem, że warto by było uczcić tą okazję, najlepiej tekstem autorstwa Jubilata.
Jak to już pisałem wcześniej, Jerzy pisał dużo. Pisał książki dla dorosłych i dzieci, tłumaczył z czeskiego i angielskiego, pisał również do różnych przedwojennych gazet.
Jakiś czas temu powstał pomysł wydania jego felietonów w formie książkowej, ale różne zbiegi okoliczności, koniunktury, konfitury, itp. nie sprzyjają temu przedsięwzięciu.
Szkoda aby te teksty leżały w szufladzie czekając na lepsze czasy, które być może nie nadejdą, dlatego korzystając z okazji publikuję pierwszy tekst.
Ciekawy jestem Waszego zdania. Mnie osobiście podoba się. Lubię takie relacje z pierwszej ręki, a gdy są jeszcze dobrze napisane, to już nic mi więcej nie potrzeba :)
Jeśli będziecie na tak, to zamieszczę kolejne. Tematyka jest różnorodna i nudno nie będzie.

Wspomnienie o Matejce 
 
Boy w swych wspomnieniach o starym Krakowie (1880—1900) przeważnie dowcipnie wykpiwa i miasto i ludzi. Zarazem jednak sam nazywa się w jednym z tych felietonów "błaznem", co niejedno tłumaczy i z czym ja osobiście zgadzam się. Nowaczyński  nie tyle kpi, ile atakuje to miasto z furią. Kraków jest na niego obrażony, ale ja wolałbym furię Nowaczyńskiego niż kpiny Boya. Nowaczyński ma serce, o którym Boy'owi ani się śniło. Zresztą furia Nowaczyńskiego zrozumiała jest każdemu, kto Kraków ukochał. Ten pisarz z sercem czuł śmierć w Krakowie. Spędziwszy dzieciństwo i wczesną młodość w Krakowie, gdy ujrzałem i poznałem życie gdzie indziej i ja też zgrzeszyłem satyrą na Kraków, drukowaną w „Słowie Polskim”  w 1912-ym roku. Dlaczego ją napisałem? Chciałem za jej pomocą ostatecznie otrząsnąć się z niezapomnianych, dawnych wspomnień z Krakowa i jego atmosfery, która po długich latach niebytności w tym mieście wciąż jeszcze na mnie niesamowicie ciążyła. Dziś rozumiem, że to miasto musiało być po prostu chore, chore nerwowo i psychicznie. Dowód? Niektóre formy twórczości Wyspiańskiego (nekromancja), zwłaszcza malarskie, szczególnie zaś witraże. 

Rzecz prosta, że nienormalny stan psychiczny miasta usprawiedliwiają jego przeżycia i wspomnienia: Powstanie listopadowe, zajęcie Wolnego Miasta Krakowa przez wojska austriackie, straszliwa rabacja chłopska, „Wiosna Ludów”, wreszcie rok 1863-4. Trzeba do tego dodać poniewieranie majestatu stolicy przez zaborców i bezsilność ludności. Dużo gwałtownych wstrząsów, nie mniej nieuleczalnych urazów, więc — dużo chorych i w ogóle — atmosfera chora z nieuniknionymi a fatalnymi następstwami. Stąd dużo dziwaków. Wyliczać ich nie będę, wspomnę tylko: W ulicy Karmelickiej, obok folwarku babci, mieszkała jakaś pani z córką i dwoma synami. Cała rodzina chodziła ubrana po polsku ale czarno. Chłopcy w luźnych bluzach z rzemiennymi pasami i w spodniach, wpuszczanych w buty z cholewami, panie w kubraczkach polskich, obszytych czarnym barankiem, a wszyscy w czarnych konfederatkach, pani z długim, czarnym welonem żałobnym. Ponieważ rodzina była nordycka, tj. wszyscy byli blondynami o owalnych, jasnych twarzach, więc pojawienie się tej grupy bladych ludzi w czerni robiło naprawdę niesamowite i niezapomniane wrażenie. W dodatku pani, zawsze bardzo prędko chodząca, więc z czarnym welonem rozwianym, miała oczy wytrzeszczone jakby nieprzytomnie i zdawało się, że nie idzie, lecz lata, krążąc po mieście, myślałbyś, szukając kogoś lub goniąc. A to znów spotykało się człowieka, który na powitanie potrząsał podniesionym w górę kikutem prawej ręki; biedakowi w przedramieniu kozak obciął obie ręce. Na każdym kroku spotykało się takich dziwnych ludzi, żyjących tragiczną przeszłością i faktycznie, nawet za mych lat dziecinnych, dobrze nieraz trzeba było uważać, o czym do kogo się mówi — zwłaszcza gdy to była kobieta — bo ni stąd ni zowąd czerwieniały nosy i oczy napełniały się łzami a potem były od mamy szturchańce i gniewne: — Jak mogłeś! Czyż nie wiesz? — Jak mamę kocham, nie wiedziałem! — Za każdym niemal człowiekiem starszym stał jakiś cień bez słowa wskazujący ranę śmiertelną, wciąż gdzieś świszczały rosyjskie rózgi czy pałki i brzęczały kajdany Szliselburga, Kufsteinu czy twierdzy ołomunieckiej. Myśmy to później nazwali „cierpiętnictwem”, ale wtedy, pół wieku temu, to nie było „cierpiętnictwo” lecz cierpienie. Boy kpił, Nowaczyński szarpał się i rzucał, ja się po prostu bałem, bo mnie groza tego wszystkiego przytłaczała do ziemi. I stąd pochodziło, przypuszczam, to garnięcie się ludzi — nieraz nawet wyszydzane — do uroczystych obchodów i procesji, stąd też to wsłuchiwanie się w poważną, wspaniałą muzykę „Zygmunta”, stąd pielgrzymki do grobów królewskich, dalej — przesadny patriotyzm lokalny i konserwatyzm. 


Dodam, o czym zapominać nie wolno. Kraków ówczesny liczył 75 tys. mieszkańców, w czym mnóstwo Żydów, częściowo rozproszonych po wszystkich dzielnicach, przeważnie jednak trzymających się ulic i dzielnic, planowo lub z dawien dawna przez siebie obsadzonych. (Ulice wiodące z Rynku na dworzec kolejowy lub w stronę Kazimierza, Kazimierz, Stradom, Podzamcze). Ludności polskiej można tedy liczyć na jakie 60 tys., a może nawet i mniej i to wszystko cisnęło się właściwie w obrębie Plant. Poza Plantami ulice były ledwie naszkicowane, a jak to we „Wsi Mojej Matki” pisałem, pastuch gminny wypędzał z niedalekich okrain miasta krowy na Błonia.  

Po tym dziwnym mieście z przepiękną architekturą, lecz małym i pełnym fizycznie i duchowo okaleczałych dziwadeł uwijał się człeczyna nie mniej od nich dziwny i niesamowity. Mały był, chodził żwawo na chudych nóżkach w ciasnych, czarnych spodniach. Nosił krótką, czarną czy też ciemno granatową pelerynkę a na głowie miękki, wysoki kapelusz z szerokimi skrzydłami, spod których widać było długie, równo obcięte, ciemne włosy; białą bródkę przyciętą miał w szpic. Była to figurka jak z „Opowieści” Hoffmanna. Twarz zwykle blada, oczywiście zasługiwała na uwagę i ja ją pamiętam, wiem, że była uduchowiona i wyrazem swym uderzająca, przede wszystkim jednak widziało się w niej oczy, nie wiem już czy duże, lecz w każdym razie robiące takie wrażenie przez swą siłę. Ciemne oczy o bardzo mocnym spojrzeniu. Pamiętam, szedłem raz od Rynku ulicą Floriańską w stronę Floriańskiej Bramy. Jest to, jak wiadomo, ulica wąska, więc nietrudno w niej o ścisk. I właśnie był ścisk. A naraz po drugiej stronie ulicy dość daleko ujrzałem w tym ścisku czarny kapelusz z szerokimi skrzydłami, twarz z białą bródką w szpic i te ciemne oczy, dziwnie przed siebie patrzące. Dziwnie, bo one patrzyły na ludzi a mimo to jak gdyby ich nie widząc, patrzyły czy ponad nich czy przez nich — trudno mi to określić, lecz patrząc tak wprost przed siebie widziały coś, czego nikt inny nie widział. Gdy mi się zdarzyło spotkać tego człowieka niespodzianie twarzą w twarz, usuwałem się niemal z lękiem, bojąc się spojrzeć mu w oczy, taki miały wyraz, czasem — rzekłbyś — przerażony! I miało się wrażenie, że ten człowiek idzie przed siebie — nie widząc. I nie zdarzyło mi się — co pewnie był przypadek — abym go spotkał na ulicy idącego z kimś razem. W moich wspomnieniach ten człowiek jest zawsze sam, jak gdyby nie z tego świata i nie w ten świat wpatrzony.  

Był to mistrz Jan Matejko. 

Rzecz prosta, wiedziałem, że to twórca „Grunwaldu” (strasznie mi się wówczas ten obraz podobał), w ogóle — wielki malarz. Ale co innego „Grunwald”, a co innego Matejko jako zjawisko dziwne i tajemnicze. Bo nawet po polsku źle mówił. To znaczy, dziś powiem, że mówił po polsku źle. Wtedy, gdy w Krakowie było mnóstwo Czechów i Niemców i gdy na każdym kroku słyszało się stworzony przez nich dziwny żargon krakowski, ani nawet na myśl nie przyszło by mi powiedzieć, że Matejko mówi po polsku źle; powiedziałbym co najwyżej, że mówi dziwnie. Tak czy inaczej był pod każdym względem nadzwyczajnym, niezwykłym człowiekiem.  
 
W dodatku:

Za mych lat dziecinnych był jakiś niezwykle wielki wylew Wisły. Musiał być wielki, inaczej nie zwrócono by na niego uwagi, bo w ogóle powódź w dorzeczu Wisły nie była niczym nadzwyczajnym. „Królowa polskich rzek” wylewała co roku. Otóż z okazji tej jakiejś szczególnie wielkiej powodzi wydano jednodniówkę pod tyt. „Wisła”. Mały byłem wówczas chłopaczek, ale tę jednodniówkę czytałem, jako że nie pamiętam czasu, kiedy bym czytać nie umiał. I tam wyczytałem opis otwarcia grobu Kazimierza Wielkiego na Wawelu i co w nim znaleziono i dokładny opis najdrobniejszej nawet kosteczki i że przy wyjmowaniu wszystkiego, w grobie znalezionego, był Jan Matejko, o którym już wówczas od rodziców słyszałem. (O ile się nie mylę, „Wisłę” redagował Sewer-Maciejowski ). Opis otwarcia grobu wywarł na mnie wrażenie bardzo głębokie i straszne zarazem, wstrząsające i pełne grozy. Stąd później, gdy w Krakowie spotykałem Matejkę z tymi jego hipnotyzującymi oczyma, prawie bałem się go jako człowieka, który nie tylko widzi i maluje dziwne rzeczy, ale także bez obawy wstępuje do grobów i to nawet królewskich. 

O obrazach Matejki pisało się i pisze dużo a nie zawsze mądrze, czemu się nie można dziwić! U nas malarstwo, zwłaszcza jego i za jego czasów odgrywało rolę zgoła inną niż gdzie indziej. Praca duchowa, za pomocą której Matejko doszedł do każdego ze swych historycznych obrazów, jego rzadko spotykane wizjonerstwo robi z nich coś więcej niż dzieła sztuki. Ich wizjonerstwo i ich duch proroczy ma natężenie sobie równe tylko w Kazaniach Skargi. Widywałem nieraz ludzi, przyglądających się obrazom Matejki przez dłoń zwiniętą w trąbkę; przyglądał się im także i mój ojciec. Ale to nie ma sensu. Obrazy Matejki biją swym tytanicznym rozmachem. Przypomnijcie sobie „Grunwald”, „Kościuszkę pod Racławicami”, „Joannę d'Arc”, „Rejtana”. Gdy widziałem na wystawie te obrazy, dziwiłem się ciszy, która je otaczała, bo przecież one pełne są krzyku, wrzasków, jęków, wrzawy i łomotu. Zgiełk w nich taki, że mnie głowa kołem chodziła, najbardziej gdy patrzyłem na „Grunwald” i na „Rejtana”. 

Byłem na vernissage'u „Joanny d'Arc” i „Kościuszki pod Racławicami”. Mimo, że wiedziałem już, kto to taki ta „Darczanka”, „Joanna d'Arc” wielkiego wrażenia na mnie nie wywarła. Obce stroje, obojętny król z kochanką, obcy kraj... I mam wrażenie, że Kraków też nie rozumiał, iż tu mowa o armii i o wojnie ludowej. Albowiem to była właśnie nowość, jaką wprowadziła „Darczanka”: Gdy panowie brali się wzajem do niewoli dla wysokiego okupu, prowadzone przez natchnioną dziewczynę wiejską masy ludowe najeźdźcę wybijały bez pardonu do nogi. Większe, ale mniej przyjemne wrażenie zrobił „Kościuszko pod Racławicami” z Naczelnikiem w chłopskiej sukmanie i z Głowackim, trzymającym „krakuskę” na zapale rosyjskiego działa. Ludzie myślą bardzo powoli, a jeszcze wolniej wprowadzają myśl w czyn. A przecie sprawa prosta: Bez ludu nie ma armii, bez armii nie ma państwa, więc jeśli ma istnieć państwo, musi być lud. Choćby tylko tyle z czysto państwowego punktu widzenia. Ale mniejsza o fochy krakowskich hrabiów, o których się wtedy w Krakowie mówiło, że gdy się w Rynku rzuci kamieniem, trafi się na linii A-B  z pewnością hrabiego lub Żyda, co nie było prawdą, bo gdy ja rzuciłem raz kamieniem, trafiłem w szybę wystawową głównej trafiki. Chodzi o to, że wystawienie nowego obrazu Matejki w ówczesnym Towarzystwie Sztuk Pięknych  było w owym czasie — mało powiedzieć, wypadkiem dnia, ale wypadkiem historycznym, o którym nie tylko długo się mówiło, ale jeszcze dłużej głęboko rozmyślało. Takie wrażenie wywierały później sztuki Wyspiańskiego.

Na pogrzebie Matejki byłem. Pogrzeb odbył się po południu, w dzień chłodny i deszczowy. 
Pamiętam na cmentarzu Rakowickim dużo rozpiętych parasoli. Była mowa o pochowaniu Matejki na Wawelu, Grób Zasłużonych naturalnie mu się należał, ale Matejko sam wyraził życzenie, aby go pochowano na cmentarzu Rakowickim, ponieważ chciał leżeć przy swej zmarłej żonie. 

Otóż ta żona . Znałem ją i doskonale ją pamiętam. Często przychodziła jako pacjentka do śp. ojca mego, który z Medicinae Universae przerzucił się był na dentystykę. Pamiętam ją w zimie. Przychodziła w futrze czarnym, długim do ziemi, i w czarnej, futrzanej czapeczce, spod której wysuwały się jej siwe włosy. Miała wesołe, śmiejące się oczy i różową twarz bez zmarszczek, dziwnie gładką, mimo nie młodego już wieku. Była trochę trzpiotowata i bardzo rozmowna. Gdy weszła do gabinetu ojca, siedziała w nim godzinami, gadając, gadając, gadając... Musiała opowiadać rzeczy wesołe, bo ojciec po rozmowie z nią był zawsze rozbawiony i uśmiechnięty. O czym opowiadała? Ba . gdybym to ja był przy tych rozmowach! Z tego, co zasłyszałem od ojca, wiem, że opowiadała o nadzwyczajnej miłości swego męża, o jego niezmiernej dobroci i że ją zawsze traktował właściwie jak dziecko i że nigdy nie pozwalał się jej marszczyć twierdząc, że przez marszczenie się pozostają zmarszczki na twarzy, nadające człowiekowi wygląd stary i że dzięki tej dbałości męża ona ma tak gładką cerę. Opowiadała prawdopodobnie rzeczy bardzo ciekawe, rzucające światło na życie Matejki poza malowaniem, a z których można by niejedno wywnioskować, ale w owych czasach uważano takie szczegóły za rzeczy błahe i dlatego pani Matejkowa miała w Krakowie opinię — z pewnością niesłusznie i niezasłużenie — „gadulskiej”, nie umiejącej się dostroić do powagi swego wielkiego męża. A była bardzo miła. 

Toteż dziś, gdy czytam o zamiarze przeniesienia zwłok Matejki z cmentarza Rakowickiego do Grobu Zasłużonych, zapytałbym: Jakim prawem, skoro On sobie tego nie życzył lecz pragnął, aby go pochowano obok żony? Wam się zdaje, że to dla Niego zaszczyt, awans, a ja sądziłbym, że raczej co najmniej — niedelikatność.  
Lecz — szkoda słów. Jeśli komu przeniesienie zwłok Matejki z cmentarza Rakowickiego do Grobu Zasłużonych jest potrzebne, zwłoki zostaną przeniesione. 

Żywych nie pyta się o wolę, cóż dopiero mówić o umarłych!



tagi: kraków  jerzy bandrowski  jan matejko 

bolek
23 stycznia 2021 20:17
29     2055    11 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

betacool @bolek
23 stycznia 2021 20:33

Czytałem w ostatnim roku dwie powieści Bandrowskiego. Akcja nieśpieszna, ale na tyle wciągająca, by poznać troski prostych ludzi i oglądaną ich oczami wcale nie prostą przetaczającą się historię. Narkotyczne, bo zupełnie niepostrzeżenie wciągają.

Tej relacji o Matejce i jego żonie nie znałem. Dla mnie z pewnych względów bardzo cenna. Może kiedyś okaże się dlaczego.

zaloguj się by móc komentować

bolek @betacool 23 stycznia 2021 20:33
23 stycznia 2021 21:18

Wciągają... dokładnie!

Z ciekawości zapytam. Co czytałeś? ;-) 

Cieszę się, że mogłem jakoś... no właśnie nie wiem :) Czekamy na kolejny tekst w takim razie :D

zaloguj się by móc komentować

Gregor @bolek
23 stycznia 2021 21:58

Czekamy!

zaloguj się by móc komentować

betacool @bolek
23 stycznia 2021 22:01

O małeństiw z noworodkiem w porewolucyjnym Kijowie. To chyba Czerwona rakieta...

Kilmaty trochę jak z Pamiętnika z powstania warszawskiego.

Druga o gościu, który ma napisać słownik siedząc z żoną na prowincji. Tytułu nie pomnę.

zaloguj się by móc komentować


bolek @betacool 23 stycznia 2021 22:01
23 stycznia 2021 22:05

To było zawsze z autopsji. Chyba dlatego dobrze się to to czyta :)

zaloguj się by móc komentować

betacool @bolek 23 stycznia 2021 22:05
23 stycznia 2021 22:09

Mam więcej jego książek, czekają na swoją kolej. 

zaloguj się by móc komentować

bolek @betacool 23 stycznia 2021 22:09
23 stycznia 2021 22:27

To jest nas dwóch :)

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @bolek
24 stycznia 2021 06:26

Poproszę więcej :)

zaloguj się by móc komentować

adamo21 @bolek
24 stycznia 2021 07:47

Bardzo ciekawy text.

PS.   W biografii JM, którą kiedyś miałem  /  przeczytałem, jego żona nie była osobą jaka ukazuje się w powyższym opisie-wspomnieniu. JM miał mieć z nią spory kłopot wynikający min z jej choroby, charakteru oraz innych tam.

zaloguj się by móc komentować


bolek @adamo21 24 stycznia 2021 07:47
24 stycznia 2021 08:04

Bardzo.

PS
To jest wspomnienie kilkuletniego dziecka. Być może było tak jak piszesz, tylko jakie to ma znaczenie...

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @bolek 24 stycznia 2021 08:04
24 stycznia 2021 08:56

To jest bardzo fajne, ale jak to wydamy zalegnie w magazynie i poza garstką entuzjastów nikt nie weźmie tej książki do ręki. To z kolei jest smutne, ale co mam robić? Musiałbym co drugi dzień tłumaczyć, że  to fajna książka. No, a mam też inne....Mnie zdumiewa to, co on napisał, a ja podejrzewałem - Kraków był pełen Czechów i Niemców. Znajdźcie tych Czechów i Niemców w jakiejkolwiek książce, nieważne, powieści, pamiętniku, dramacie, dotyczącym Krakowa końca XIX i początku XX wieku. Nie ma ich tam, są tylko Polacy i Żydzi. Jak to fatalnie fałszuje obraz...dlatego Michał Radoryski wpadł na pomysł, żeby komisarz Zdanowicz miał asystenta Niemca. 

zaloguj się by móc komentować


bolek @gabriel-maciejewski 24 stycznia 2021 08:56
24 stycznia 2021 10:03

Panie Gabriel, ja to rozumiem ;-)

Z tymi Czechami i Niemcami to faktycznie... intrygujące. Ciekawe co za geszefty tam robili. Matejko, w końcu Czech, malował, a reszta?

zaloguj się by móc komentować


bolek @bolek 24 stycznia 2021 10:03
24 stycznia 2021 10:09

"a reszta?"

Niezawodny naczelny małopolski czechofil rzuca trochę światła w poniższej publikacji. Robi się ciekawie...

https://www.malopolska.pl/file/publications/czeska_malopolska.pdf

22–23 lipca 1817 – w katedrze na Wawelu uroczystości pogrzebowe marszałka Francji księcia Józefa Poniatowskiego, syna Polaka i Czeszki, jednego (na co Kościół zapomina zwrócić uwagę) z najbardziej wpływowych masonów Europy.

1863 – według praskiej policji w powstaniu styczniowym walczy już 52 ochotników z Pragi, wkrótce chce do nich dołączyć dalszych dwudziestu. Szkolenie przechodzą w Krakowie na Woli Justowskiej

itp

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @gabriel-maciejewski 24 stycznia 2021 08:56
24 stycznia 2021 11:09

Przecież Czesi i Niemcy byli w Krakowie od zawsze. We wczesnym średniowieczu bywał zależny, albo należał do Morawy/Czech, zdarzaly się najazdy. No a później niemieccy osadnicy współtworzyli to miasto.

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @bolek
24 stycznia 2021 11:51

Przeglądam spis ludności Krakowa z 1890r. i w rubryce "język towarzyski" 95% wpisało polski. Ale pojawia się też trochę czeskiego i niemieckiego.

Ciekawe ,że czasem ta rubryka jest przekreślona - np. hrabia Ksawery Branicki ma w tej rubryce przekreślony podpis "polski". Czy to oznacza, że nie ma języka towarzyskiego? Czy woli go nie określać?

Inna sprawa, że w 1890 mieszkańcy Krakowa, przynajmniej w teori, musieli podawać ilość posiadanych jałówek, osłomułów i prosiaków :)

http://mbc.malopolska.pl/dlibra/docmetadata?id=66519&from=publication

zaloguj się by móc komentować

bolek @Zyszko 24 stycznia 2021 11:51
24 stycznia 2021 12:00

Fajny ten spis :)

Mnie natomiast ciekawi, dlaczego w zaborze austriackim formularz jest w wersji polskiej i rosyjskiej?

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @maria-ciszewska 24 stycznia 2021 11:09
24 stycznia 2021 12:01

Austro-Węgry, więc musieli tam mieszkać urzędnicy, nauczyciele, kadra wojskowa prowiniencji niemiecko-czeskiej a może i węgierskiej.

zaloguj się by móc komentować


maria-ciszewska @bolek 24 stycznia 2021 12:00
24 stycznia 2021 12:25

Jakiej rosyjskiej? Jest pol.; ger.; ukr.

zaloguj się by móc komentować

bolek @maria-ciszewska 24 stycznia 2021 12:25
24 stycznia 2021 12:59

Nie czytałem opisu tylko otworzyłem ten spis, zobaczyłem cyrylicę i tak trochę odruchowo napisałem :)

Z drugiej strony nie zastanowiło mnie, że tekst cyrylicą jest podobny, a czasami taki sam jak polski np. rok, kraj, itd ;-)

zaloguj się by móc komentować

Perseidy @bolek
24 stycznia 2021 21:42

W wydanej nakładem Wydawnictwa Literackiego w 1955 roku książce pt. Jan Matejko - wspomnienia rodzinne  autorstwa Stanisławy Serafińskiej, siostrzenicy żony Matejki Teodory Matejkowej, ciotunia jawi się jako femme fatale, dręczycielka i przyczyna rodzinnych dramatów. Zamieszczone tu listy jana Matejki i jego bliskich przybliżają oprócz sylwetki malarza również Kraków tamtej epoki. Tę 680 stronicową pozycję kupiłam za pięć zł na allegro.

zaloguj się by móc komentować

bolek @Perseidy 24 stycznia 2021 21:42
25 stycznia 2021 07:56

Mogło tak być, ale... ;-)

zaloguj się by móc komentować


Numisma @ewa-rembikowska 24 stycznia 2021 12:01
23 sierpnia 2021 08:02

Zaryzykuję tezę, że Kraków, Lwów, Budapeszt, Wiedeń, a nawet daleki Triest to nie była dla Czecha zagranica w ścisłym znaczeniu tego słowa. Dla Niemca (Austriaka) i w ogóle kazdego przedstawiciela jednej z licznych nacji CK monarchii też.

Według spisu ludności z 1900 r. liczba Czechów w Galicji przekraczała dziewięć tysięcy, z czego 1000 we Lwowie. W Krakowie zapewne jeszcze więcej. Niektórzy, jak František Matějka, polonizowali sie lub ich dzieci już czuły sie Polakami, jak np. nasz Jan (ciekawy przypadek, bo w domu od dzieciństwa mówił po polsku, mimo że ojciec Czecha, a matka,  Joanna Rossberg, pochodziła z Saksonii i też była co najwyzej pół-Polką). Można wymienić jeszcze parę znanych nazwisk:  Styka, Staff, Szajnocha.

Czesi w Galicji to był przede wszystkim personel urzędniczy, a w pewnej liczbie rzemieślnicy, handlowcy, lekarze, przemysłowcy, leśnicy, kolejarze itp. Oraz żołnierze i oficerowie armii austriackiej, a następnie austro-węgierskiej. W 1880 r. stanowili ponad 6% z ogólnej liczby 32 tysięcy stacjonujących tu wojskowych.

W Krakowie Czech miał sporo atutów. Był elementem napływowym, a więc władze mogły liczyć na jego lojalność; dobrze znał urzędowy niemiecki, a zarazem władał "przynajmniej jednym językiem słowiańskim", czego od 1827 roku wymagano od wszystkich urzędników w Galicji.

Stosunki z Polakami były raczej chłodne, mimo wspomnianych powyżej przypadków polonizacji. Na przykład urzędnik państwowy we Lwowie František Jáchym (1811–1871) pisał do K.V. Zapa do Pragi:

„Drogi przyjacielu, nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak nieprzyjemne jest nasze położenie tutaj. Szczególnie od tego czasu, co nasi deputowani przeciwko miłym kuzynkom w Radzie Państwa wystąpili, stara nienawiść przeciwko Szwabom zeszła daleko na plan dalszy, a nienawiść przeciwko Czechom i Słowiańskości w ogóle osiągnęła najwyższy stopień. Gdyby mieli wolne ręce, na pewno wszystkich Czechów wypędziliby z kraju, a może nawet powiesiliby". W pewnym momencie „Národní noviny” oraz „Časopis Českého muzea” opublikowały nawet ostrzeżenie, aby Czesi w poszukiwaniu pracy nie przeprowadzali się do Galicji.

Jak pisze jeden ze znawców problemu, "Czesi dla Polaków byli zanadto mieszczańscy, Polacy dla Czechów zanadto szlacheccy. Czesi dla Polaków zanadto słowianofilscy, Polacy dla Czechów zanadto antyrusofilscy i jednocześnie prowęgierscy”. No i sprawdza się ogólna zasada: obcy, zeby uchodzić za swojaka, musi starać się dwa razy bardziej niż swój. A tu pewnie nie było nawet specjalnego przymusu, żeby się starać.

Na podstawie: R. Baron, Obraz Czecha w społeczeństwie polski. Przykład Galicji. Zesz. Nauk. Uniw. Jagiellońskiego 2009, Prace Historyczne z. 136

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować