-

bolek

Wolna miłość vs wolna myśl

Jak wszyscy wiemy, albo domyślamy się, nie istnieje coś takiego jak "wolna miłość", o "wolnej myśli"  nie wspomnę.  Z wolnością ma to tyle wspólnego, co piwo 0,0 z piwem.

We wcześniejszym tekście, Jerzy trafnie to podsumował. To jest "obsesja — opętanie — obłęd".

Jak sobie tak dumam na ten temat "wolnościowy", to wychodzi mi na to, że jak coś ma w nazwie "wolny", to natychmiast powinna zaświecić nam się przysłowiowa czerwona lampka, potem powinniśmy złapać się za kieszeń i udać się, szybkim krokiem, w kierunku przeciwnym.

Dzisiaj kolejne wspomnienie "wolnomyślicielskie", z kongresem Wolnej Myśli z 1907 w tle.

 

Kongres

 

Z nazwiskiem Niemojewskiego nie spotkałem się nawet w zagranicznych sferach wolnomyślicielskich, do których się w Pradze Czeskiej przypadkowo dostałem dzięki przyjacielowi, z ludźmi z tych sfer obcującemu.

Dla ścisłości: Ten mój przyjaciel, wówczas młody poeta czeski, wolnomyślicielem w ścisłym znaczeniu słowa nie był. Był obojętny — tak w stosunku do religii i Kościoła, jak też i w stosunku do wolnomyślicieli i ich akcji. Był to rys charakterystyczny inteligencji przedwojennej, zwłaszcza artystyczno-literackiej, a już w szczególności młodej na wskroś liberalnej i ciążącej ku socjalizmowi, w skrajnych swych ugrupowaniach nawet ku teoretycznemu anarchizmowi. Kierunek antyreligijny silnie przejawiał się w inteligencji praskiej, antyklerykalny sposób myślenia właściwy był prawie całej inteligencji czeskiej — tradycyjnie. Na ogół można by było powiedzieć, że „Wolno Myśl” w Pradze była ekspozyturą partii socjaldemokratycznej. Sekretarzem towarzystwa jak i organu „Wolnej Myśli” (,,Volna Myšlenka”) wydawanej w języku czeskim, był Karol Pelant[1], dziennikarz i literat, sejmowy sprawozdawca „Czasu”, Żyd. 

Karel Pelant

Karel Pelant

Zorganizowanych „wolnomyszlenkarzy” było niewielu, liczyli sobie za to mnóstwo „sympatyków idei”, skutkiem czego działali w atmosferze sprzyjającej i życzliwej. Dumą ich była utrzymywana przez nich szkoła bezwyznaniowa, najbliższym następnym etapem — krematorium. Ale to osiągnęli dopiero po wojnie, za rządów czeskich. Władze austriackie w żaden sposób pozwolenia na krematorium dać nie chciały, skutkiem czego, kto już koniecznie chciał, aby go po śmierci spalono, musiał jechać do saskiego Kamieńca (Saechsisch Chemnitz), gdzie było najbliższe krematorium. „Wolna Myśl” miała też swą skrzynię wystawową, w której wystawiała różne „świętości”, sprzedawane na odpustach, „święte” wody lecznicze, cudowne olejki, rzekome relikwie itp., z umieszczonymi przy nich analizami i orzeczeniami lekarzy. Poważniejszej jakiejś akcji organizacja Wolnej Myśli w Pradze, moim zdaniem, wówczas nie prowadziła. Zresztą — nie wiem, bo szczerze mówiąc, niezbyt się tym zajmowałem. Nie traktowałem tej instytucji poważnie. O wiele więcej zajmowała mnie literatura anarchistyczna, do której dzięki ludziom z Wolnej Myśli uzyskałem dostęp.

Ale oto ni stąd ni zowąd (dla mnie) nadszedł dzień Kongresu Wolnej Myśli w Pradze[2]

Afisz 1907

Sam „leń nie wywieziony”, jak śp. Matka mnie nazywała, byłbym, jako „wolnomyśliciel nie praktykujący”, z pewnością tę historię przegapił, nie pozwolił mi jednak na to Kropaczek, młody, czeski poeta, a mój przyjaciel, jedyny, który potrafił czasem rozbudzić mnie i zaprowadzić między ludzi. Poszliśmy tedy na tzw. „Hybernske Nadrażi”, dziś, zdaje mi się, „Dworzec Masaryka”.

Hybernarske Nadrazi

Było to z końcem sierpnia lub z początkiem września. Pogoda była prześliczna, południe słoneczne, ciepłe, ale nie upalne. Przed dworcem tłumy ludzi, czekające na gości, powozy, czarno ubrani komitetowi z odznakami. Ja nie miałem żadnej — jak zwykle, przez całe życie. Przybyli specjalnym pociągiem zaczęli się z bramy dworca wysypywać „wolnomyśliciele”. Na ich widok tłum przed dworcem jak zacznie wrzeszczeć — nazdaaar! nazdaaar! nazdaaar! — Myśmy z Kropaczkiem wrzeszczeli też z całych sił, jak opętani.

Bo to był sport! Nie tylko mój i Kropaczka, ale przypuszczam, w trzech czwartych tej masy, zgromadzonej przed dworcem. Albowiem pamiętać należy, że to była Praga, stolica, a Prażak lubi występy publiczne na ulicach, lubi witać, żegnać, demonstrować, maszerować w pochodach, śpiewać groźne pieśni, uroczyste hymny, lub nawet pobić się z policją „pro legraci” (dla zabawy), aby potem, wróciwszy z rozbitym łbem do domu, powiedzieć z uśmiechem: — To wam była ale szanda! Ti pacholei mi natloukli, że sotva (ledwo) żiji! Marzenko! Doskocz mi pro piwo! Zisz – Maria - Joosefe! Ja wam mam ale żizeń! (pragnienie.) Rżwal jsem (wrzeszczałem) jako ten blazen (wariat). Tim wolnomyszlenkarzóm. Czert s nimi! — To jest Prażak. Wiem doskonale, znam, nie jeden raz chodziliśmy z Kropaczkiem ryczeć „nazdar!” pod dworcem albo gdzieindziej znów „hańba!” Czasem to było wesołe, kiedy indziej, gdyśmy się nieopatrznie dostali między policję i tłum, o wiele mniej zabawne, na ogół jednak była to naprawdę ,,legrace a velkolepa szanda”, po której godzinami ryczeliśmy ze śmiechu w jakiejś taniej, studenckiej piwiarni. — Tak i tym razem, od powitalnych wrzasków „nazdar!” domy się przed dworcem zataczały a dystyngowani delegaci różnych zagranicznych „Wolnych Myśli” spoglądali na witający ich tłum nie bez słusznego zaniepokojenia i niezrozumienia. To, z czym przyjeżdżali, wcale a wcale nie mogło i nie powinno było wzbudzać tak gorącego powitania i entuzjazmu. Ja ze swej strony zauważyłem wśród zagranicznych farmazonów damę mocno starszą i zezowatą w doskonale skrojonej, w popielatej sukni podróżnej, z wielką czcią przez ateistów wsadzaną do dorożki. Przeraziłem się w pierwszej chwili, bo rzuciła na mnie jednym ze swych przedsiębiorczych, śmiałych oczu, a wyglądała mi tak niebezpiecznie, że wziąłem ją za Karin Michaëlis [3];

Karin

jak się później ukazało, była to jakaś panna Altman z Berlina, wolnomyślicielka bardzo bogata, a tedy przez farmazonów wielce honorowana.

Już tam, przed dworcem, zapędził mnie Pelant do roboty. Przydzielił mi mianowicie delegata francuskich związków masońskich. Nazywał się ten delegat Schantzler, był fabrykantem trykotażów z Troyes, wygląd miał typowej francuskiej „poire”, tj. „obwisłego starszego pana”, a na Kongres Wolnej Myśli w Pradze został wydelegowany prawdopodobnie dlatego, że to było po drodze do „Marianskich Lazni”, do których farmazon jechał na kurację. Poza tym był to typ komiczny, lecz mało pociągający, bo zbyt przestarzały.

Zaprowadziłem typa na Žofin (wyspa na Wełtawie z ogrodem i wielką restauracją), gdzie w mniejszej sali odbywało się wzajemne zaznajomienie się uczestników Kongresu.Zofin

Było tam dużo Niemców, głównie Sasów, Berlińczyków oraz „wolnomyślicieli”, przybyłych z Wiednia, między nimi sporo Jugosłowian. Nastrój był ciężki, pełen jak gdyby nieufności, milczący. Nadaremnie Pelant, krążąc wśród gości, wzywał ich do rozserdecznienia się i rozgadania. Nikomu się gadać nie chciało. Wszyscy byli posępni. Pod koniec wieczoru powiedziano mi, że z ramienia praskiej „Wolnej Myśli” mam na drugi dzień — była to niedziela — rano pełnić obowiązki urzędowego tłumacza Andrzeja Niemojewskiego na posiedzeniu inauguracyjnym. 

— To Niemojewski tu jest? — zapytałem Pelanta.

— Nie ma go, ale depeszował mi, że w nocy przyjedzie.

— Nie wiedziałem, że jest wolnomyślicielem.

— Ale ano! Wydaje przecie w Warszawie.

Tu Pelant uśmiechnął się ironicznie.

— „Myszl Nepodlehlou!” — dokończył.

Po „Legendzie” można się tego było spodziewać. Ale mimo to ja się nie spodziewałem. Miał zbyt wielkie nazwisko, aby się bawić w jakiegoś drugiego Pelanta.

Na drugi dzień rano — uroczyste posiedzenie inauguracyjne w wielkiej sali balowo koncertowej na Žofinie. Sala, wybita jasno-zielonym jedwabiem, przepełniona. Po obu stronach sceny, na krzesełkach — co wybitniejsi delegaci. Inni, wraz z publicznością, w krzesłach na sali. Wśród publiczności dużo praskich Żydów, ale też dużo przedstawicieli czeskiej inteligencji. Nie widzę jednak ani profesorów uniwersytetu, ani przedstawicieli literatury i sztuki. Nie ma też przedstawicieli partii politycznych. Jest tylko „Wolna Myśl”, jej delegaci, członkowie, sympatycy i ciekawi. Także — kilku komisarzy policyjnych. W ogóle — policja. —

— Podobno policja zamierza rozwiązać zgromadzenie?

— Kardynał chciałby! — odpowiada Pelant — Ale na Psiej Wyspie odbywa się równocześnie wielki wiec socjalistyczny. Jeśli nas tu rozpędzą robotnicy z pewnością wyjdą na ulicę i może dojść do rozruchów… Zbyt wielu jest dziś w Pradze cudzoziemców, aby władze chciały wywołać skandal...

I dodaje:

— Nie. Przyjechał?

— Widziałeś się z Niemojewskim?

— Tak. Siedzi na scenie, po prawej stronie. Widzisz?

— Człowieku, przecież ja go nie znam! — Mały, drobny, w czarnej marynarce, z siwymi włosami, zaczesanymi w tył i w okularach w złotej oprawie. Koniecznie idź do niego! Siedzi sam, nie ma z nim kto mówić.

Rozległy się gromkie dźwięki fanfar z „Libuszy”.

Obszedłem scenę i po chwili przedstawiałem się Niemojewskiemu.

Drobna, różowa, pięciokątna twarz z zgrabnym, małym noskiem, z siwym wąsikiem, krótko podstrzyżonym, z szaro niebieskimi oczami, zwężonymi teraz w uprzejmym, słodko automatycznym uśmiechu za kryształowymi szkłami okularów. Same oczy nie uśmiechają się. Ciemny garnitur marynarkowy i czarny, jedwabny krawat Mickiewiczowski z złotą szpilką, kształtu gęsiego pióra. Bujne włosy, niezupełnie jeszcze siwe, gładko zaczesane w tył.niemojewski Z wyglądu — poeta? Niekoniecznie, uczony? Też nie. Może lekarz, adwokat, w ogóle prawnik. Ale i warz rasowa, polska, postać zgrabna, dobre, spokojne ruchy. Widać na pierwszy rzut oka — człowiek z towarzystwa.

— Wracam właśnie z Skandynawii — poinformował mnie pan Andrzej, gdyśmy przełamali „pierwsze lody”. — Co roku wyjeżdżam zagranicę.

— Kto przez ten czas prowadzi pańskie pismo? — pytam.

— Żona. Zresztą — numery ułożone naprzód

Pokazał mi ostatni numer.

Wszędzie „Wolna Myszlenka”, „Freier Gedanke”, „Libre Pensé”, „II Pensiero Libero”, a tu „Myśl Niepodległa”.

— Czemu — „Niepodległa” — pytam.

— Nie mamy swego niepodległego państwa — mówi pan Niemojewski — więc chciałem zaakcentować — niepodległość naszej myśli, naszego ducha.

Niewątpliwie pięknie. I zgoda — o ile jestem nacjonalistą. Ale wtedy nie chcę mieć nic wspólnego z „Wolną Myślą”, która jest — międzynarodowa.

Dowiaduję się, że pan Andrzej dużo podróżował, dotknął własnoręcznie wszystkich trzech „środków ziemi”, że jednego numeru „Myśli Niepodległej” bił 60 tysięcy, że pismo świetnie mu idzie, a mało kosztuje, słowem, z przyjemnością stwierdzam, że ten mój polski farmazon i rewolucjonista jest jak najlepszej myśli, pełen energii i wiary w zwycięstwo swej sprawy, że mu się dzieje dobrze i że sobie swą pracę i życie chwali. Zadowolony ze swego losu rewolucjonista polski bez cierpiętnictwa był okazem rzadkim.

A tymczasem występowali na estradę z swymi oświadczeniami coraz to nowi mówcy rozmaitych narodowości: Niemcy, Francuzi, Belgowie, Jugosłowianie, Węgier, panna Altman, Lima de

Maghalaens, Hiszpan jakiś, Włoch, Argentyńczyk, Litwin (właściwie reprezentujący — Litwę Aleksander Boczkowski, Polak, rewolucjonista rosyjski, przemawiający w imieniu Litwinów po rosyjsku) itd. Mocne akcenty, zdania, oklaski, okrzyki. Publiczność inteligentna, każdy parę języków zna, okazuje się, że tłumacze są zbędni. Wreszcie pan Andrzej wstaje ze swego krzesełka, idzie ku przodowi sceny, zaczyna mówić.

Ha, czego w tej mowie nie ma! Jest nawet „Polonia Irredenta”, jest słynny, nagrodzony na jakimś konkursie, sonet pod tyt. „Nurek” z swą perłą z dna głębin morskich, jest zburzenie Jerozolimy i myśl niepodległa, ale też są, niestety, tak charakterystyczne wówczas dla mówców polskich głuche jęki cierpiętnictwa i wreszcie — trick teatralny: Pan Andrzej sięga do kieszonki kamizelki i wyjmuje z niej depeszę.

— A właśnie w tej chwili otrzymałem telegram z Częstochowy anonsuje nasz farmazon — z tego gniazda ciemnoty polskiej, iż w tych dniach zawiązało się tam koło „Myśli Niepodległej”.

Do ataku na Jasną Górę kilkunastu Żydów i półgłówków wiedzie — polski poeta!

A w ogóle — czym tu się chwalić? O czym opowiadać? Czy go kto pytał o to? Czy się tym kto ucieszył? Czy komu na tym zależało? Po co ten niepotrzebny cynizm? I — konkretnie — czy grupka prowincjonalnych mądrali jest groźna dla Matki Boskiej Częstochowskiej?

Skrzywiłem się z niesmakiem.

Niemojewski przemawiał po polsku, mało kto go rozumiał, więc choć złożył zgromadzeniu w darze Częstochowę, oklaski były słabe. W ogóle — nie okazywano mistrzowi zbyt wielkiego zainteresowania i gdyby nie ja, nie wiem, czy miałby do kogo usta otworzyć. Przez cały czas zgromadzenia inauguracyjnego, nikt się do niego nie zbliżył, nikt nie podszedł, nikt z nim paru słów nie zamienił. Nasz farmazon był zupełnie osamotniony; nie zdawał się jednak zwracać na to uwagi ani martwić się tym. Raczej przeciwnie. W dalszym ciągu rozmawiał ze mną serdecznie, szczerze i z widocznym zajęciem, co mi sprawiało wielką przyjemność i wprawiało mnie w dumę. W pewnej chwili zaprosił mnie na obiad.

— Ale może wypadnie panu pójść z kim innym — mówiłem. — Ma pan tu z pewnością znajomych.

— Tu przecie nie ma nikogo! — odpowiedział z lekceważeniem pan Andrzej. — Nie zauważył pan? Wszyscy poważniejsi ludzie wykręcili się telegramami. Haeckel[4], Gorkij, nawet tutejsi uczeni... Tu są tylko figury ściśle urzędowe, to znaczy, personel i trochę żydowskich pismaków ... Z tymi przecie nie będę gadał! ... I mnie to nawet bardzo na rękę … Wracając z Skandynawii wstąpiłem głównie, aby obejrzeć sobie Pragę … A gadać będziemy w komisjach ... 

Takeśmy sobie rozmawiali, gdy w tym pojawił się na podwyższeniu Lima de Magalaens, przedstawiciel Portugalii, później pierwszy prezydent republiki portugalskiej. Był to starszy już pan, z mlecznobiałą, lecz gęstą czupryną, z twarzą rumianą, pogodną i uśmiechniętą wesoło i dobrodusznie zarazem. Wysoki, w każdym razie najwyższej miary wzrostu średniego, ubrany był w elegancki, doskonale skrojony garnitur marynarkowy. Wśród tego towarzystwa, w większości przypominającego istotnie zebranie pomocników handlowych, wyglądał jak prawdziwy pan. Przypominało to pojawienie się prawdziwego, wielkiego artysty wśród aktorów prowincjonalnego teatru. Nic dziwnego. Był to rewolucjonista starej daty, z poza niejednej już strzelał barykady, nie raz zaglądał w oczy śmierci, nie w jednym siedział więzieniu, a przecie żył — i walczył.

Lima de Magalaens ujmował się za Ferrerem[5], któremu groziło rozstrzelanie.

Ferrer

Francesc Ferrer i Guàrdia

Prosił, aby Kongres wysłał do Alfonsa XIII telegram, domagający się ułaskawienia i uwolnienia uwięzionego anarchisty. Kongres, rad, że może swe istnienie jakimś aktem zaznaczyć, przyjął wniosek burzliwą aklamacją. Jeden tylko pan Andrzej mruczał do mnie, niezadowolony:

— Co mnie obchodzi Ferrer? Jest anarchistą i walczy z swym królem. Gdyby dostał Alfonsa w swe ręce, rozstrzelałby go bez wahania. Alfons ma zupełne prawo rozstrzelać jego. Prawo walki. Ale to walka wewnętrzna, z którą Kongres nie ma nic wspólnego. Ferrer wiedział, że jeśli wpadnie w łapy hiszpańskiej żandarmerii, będzie z nim źle. Dlaczego żaden kongres ani w ogóle nikt nie telegrafował do cara, gdy w Warszawie wieszano Okrzeję[6]? I czy tylko jednego Okrzeję? Nie, mnie Ferrer nic nie obchodzi. Protestować, ma się rozumieć, nie będę. Ale oni mi za ten telegram zapłacą.

Zgromadzenie miało się ku końcowi.

Publiczność ożywiła się, rozgrzała, promieniowała, rzekłbyś, wiarą w wzniosły idealizm. Czuć było zapał i podniecenie. Słuszna czy nie, możliwa do zrealizowania czy niemożliwa, lecz wspólna, bezinteresowna idea zgromadziła tych ludzi z całego świata, obaliła dzielące ich zapory i zjednoczyła ich. Ileż to się mówiło i pisało, mówi i pisze o zbrataniu wszystkich narodów i ras na kuli ziemskiej! Pomieszanie języków przy budowaniu wieży Babel w buntowniczym swym sercu człowiek uważa wciąż za złośliwość i krzywdę. A tu, choć na tych kilka godzin, przecie udało się z tej klątwy (garsteczce wielojęzycznych kosmopolitów) wyzwolić. Ha! Gdyby tak wszyscy uwierzyli, gdyby chcieli spróbować … Gdyby przyjęli choćby „esperanto!” Ale ciemnota, przesądy religijne, Kościół! (Czymże wobec „esperanta” jest — łacina? Czymże Kościół wobec — „Wolnej Myśli” z jej Pelantami, pomylonymi Boczkowskimi, pannami Altman i Ferrerem — czymże przeszło 19 wieków pracy najgenialniejszych umysłów chrześcijaństwa wobec takiego — Haeckla, nieprawdaż?). No, trudno, umysł ludzki jest bardzo ograniczony, nic więc dziwnego, że ta kupka wolnomyślicieli rozpłomieniła się, gdy z bezustannej, jałowej negacji przeszła do czegoś pozytywnego. Braterstwo Ludów? Czemu nie? Nie jest to wprawdzie wcale wymysł farmazonów ani „Wolnej Myśli”, ale — czemu nie? Niechże się te ludy jednoczą, choćby na takim Kongresie, na chwilę — w marzeniu ...

Orkiestra zagrała „Internacjonałę”[7]. Zerwali się wszyscy. Zaczęli za orkiestrą śpiewać. Prawie nikt nie umiał słów.

Dziś widzimy, jak się te ludy „bratają” — w „Wolnej Myśli” i w „Internacjonałce”.

 

Kultura, 6 grudnia 1936 r.

 

 

[1] Karel Pelant ( 28 października 1874 , Praga - 24 stycznia 1925 , Praga) był czeskim dziennikarzem , pionierem esperanto (założycielem pierwszych stowarzyszeń esperanckich), tłumaczem literatury angielskiej i francuskiej.

[2] Międzynarodowy Kongres Wolnej Myśli (8-12 września 1907 : Praga)

[3] Karin Michaëlis, właśc. Katharina Bech-Brøndum (ur. 20 marca 1872 w Randers, zm. 11 stycznia 1950 w Kopenhadze) – duńska pisarka, dziennikarka i działaczka społeczna.

[4] Ernst Haeckel (ur. 16 lutego 1834 w Poczdamie, zm. 9 sierpnia 1919 w Jenie) – niemiecki biolog, filozof i podróżnik; zwolennik darwinizmu. Uważany za prekursora niemieckiej myśli eugenicznej.

[5] Francesc Ferrer i Guàrdia (ur. 10 stycznia 1859 – zm. 13 października 1909) hiszpańsko-kataloński wolnomyśliciel, anarchista, pedagog, twórca postępowej Szkoły Nowoczesnej.

[6] Stefan Aleksander Okrzeja ps. „Witold”, „Ernest” (ur. 3 kwietnia 1886 we wsi Dębe, zm. 21 lipca 1905 w Warszawie) – robotnik, członek PPS i Organizacji Bojowej PPS, działacz niepodległościowy i socjalistyczny. Schwytany przez policję w trakcie zamachu na cyrkuł policyjny na Pradze. Akcja ta była elementem zamachu OB PPS na oberpolicmajstra Karla Nolkena. Okrzeja został skazany na śmierć i powieszony na stokach Cytadeli Warszawskiej.

[7] Międzynarodówka (tytuł oryginału francuskiego: L’Internationale) – pieśń socjalistyczna. Jej słowa napisał Eugène Pottier w roku 1871, a muzykę w 1888 roku skomponował kompozytor-amator Pierre Degeyter (pierwotnie tekst Pottiera śpiewano do melodii Marsylianki).



tagi: jerzy bandrowski 

bolek
28 lipca 2021 14:00
7     1088    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

SchwarzesSchaf @bolek
28 lipca 2021 15:10

" Ja ze swej strony zauważyłem wśród zagranicznych farmazonów damę mocno starszą i zezowatą [...], a wyglądała mi tak niebezpiecznie, że wziąłem ją za Karin Michaëlis".

W 1907 roku Karin Michaëlis miała 35 lat. Trudne to były czasy dla kobiet, nieprawdaż?

Co do Niemojewskiego, to czytałem jego znaną pracę Jezus w świetle badań cudzych i własnych oraz jego żony, Zofii Niemojewskiej, "Dziady" drezdeńskie jako dramat chrześcijański. Jedno i drugie niezbyt porywające.

Mimo wszystko dziwię się, że między panami Jerzym i Andrzejem nie zaiskrzyło. Oto kilka okruchów wolnej myśli tego drugiego.

"Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę z tego, co to jest żydowskość. Semityzm, żydowskość nawet ta, którą reprezentuje izraelita, jest synonimem: meskinerii, korupcji, serwilizmu, prostracji i perwersji..." (Myśl Niepodległa 150, str. 1462).

"Demokratyzm polski i patriotyzm polski wobec mozaizmu i semityzmu jest tym, co kultura i cywilizacja wobec niewoli i des­potyzmu, co racjonalizm i Myśl Wolna wobec objawienia i dogma­tu" (str. 1463).

"Tedy być demokratą polskim, znaczy być wrogiem żydowsko­ści — znaczy być antysemitą". (str. 1463).

"Jeślibyśmy protestantyzm nazwali ateizmem, katolicyzm panteizmem, to mozaizm należałoby nazwać animizmem, albo fetyszyzmem, albo magią religijną. Tedy walka z mozaizmem (i z żydostwem) nie tylko jest humanitarnym kulturkampfem, ale czymś sto­kroć szlachetniejszym i stokroć pilniejszym" (str. 1464)

Ale to z numeru wydanego w 1910 roku. Może wtedy, w Pradze, pan Andrzej jeszcze się nie rozkręcił.

zaloguj się by móc komentować

bolek @SchwarzesSchaf 28 lipca 2021 15:10
28 lipca 2021 15:37

Jerzy pisał te wspomnienia, prawie 30 lat po opisywanych wydarzeniach, tak więc ten tego, można chyba wybaczyć takie detale. Poza tym historia fajna, nieprawdaż?

zaloguj się by móc komentować


Paris @bolek 28 lipca 2021 15:37
28 lipca 2021 17:12

Bardzo  fajna  !!!

Juz  wiek  minal,  od  tamtego  "wydarzenia"  -  ustawki,  a  do  dzis  praktycznie  nic  sie  nie  zmienilo.  Nudy  na  pudy,  tylko  "PISMAKI"  maja  obowiazek  grzac  takie  SPEDY,  bic  merdialna  piane...

...  i  ogolnie  tzw.  SIWY  DYM  !!!

Naprawde,  bardzo  fajne  sa  te  wspomnienia  Jerzego  Bandrowskiego...  i  super,  ze  je  Pan  przytacza. 

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @bolek
28 lipca 2021 19:01

Wiesz, to już nie ma najmniejszego znaczenia. Jest covid, jest Papież Franciszek i tyle ☺

_____

 

zaloguj się by móc komentować

bolek @Paris 28 lipca 2021 17:12
28 lipca 2021 22:35

Dziękuję! Jeszcze trochę zostało :) 

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować