-

bolek

Słodka blondynka o pergaminowo białej twarzy

Dzisiaj kolejna porcja "wolnomyślicielskich" wspomnień. Kilka informacji i nazwisk, z którymi spotkałem się pierwszy raz. Mam nadzieję, że lektura nie będzie stratą czasu :)

Pierwszy raz pada słowo: Warchoł

Oświadczam z góry — niniejsza próba charakterystyki Andrzeja Niemojewskiego nie jest w ścisłym znaczeniu „próbą (essay) literacką”, która musiała by się opierać wyłącznie tylko na pracach literackich tego „wolnomyśliciela”, lecz raczej „próbą biograficzną”, opierającą się tak na danych z tradycji rodzinnej, jak i na mych wrażeniach, spostrzeżeniach i wspomnieniach z osobistego z tym poetą zetknięcia w momencie i w okolicznościach, w których on, stosownie do swego charakteru, jak najwięcej dać się powinien był i chciał dać się poznać, i w których się też najlepiej wybarwił. Są to sprawy nieznane, ponieważ jedynym Polakiem, znajdującym się wówczas u jego boku, byłem ja.

Czemu zaś o tym nie pisałem? Odpowiem po prostu: ponieważ jeszcze do niedawna wahałem się.

Idziemy dalej:

Gdybym o Andrzeju Niemojewskim miał pisać na podstawie jego prac z zakresu walki z religią i Kościołem, musiałbym umieścić go w rzędzie wolnomyślicieli z czasów przedwojennych. Inaczej mówiąc, w rzędzie poważnych myślicieli, filozofów, rzetelnie i z wielkim trudem, a nieraz i ryzykiem dążących do wytworzenia nowej, odmiennej koncepcji świata i życia.

Andrzej Niemojewski chciał uchodzić za wolnomyśliciela. Wielu też za takiego uważało go. Nie innego zdania przez długi czas byłem i ja, choć trudno mi się było obronić wrażeniu, że jednak mimo wszystko Andrzej Niemojewski wolnomyślicielem nie jest. Przynajmniej nie w poważnym znaczeniu tego słowa. Ale „pocieszałem się”, że może taki, a nie inny jest typ wolnomyśliciela polskiego — bo Niemojewski pouczył mnie, iż polski typ wolnomyśliciela istnieje i jest odmienny od innych, oryginalny. Nie mogłem temu przeczyć, bo prócz Niemojewskiego, żadnego wolnomyśliciela Polaka nie znałem. Co się jego samego tyczy, wydawał mi się płytkim. Nie przejmowałem się tym zbytnio, ponieważ już wówczas intuicyjnie czułem, że wolnomyślicielstwo polskie nie może być inne, jak tylko właśnie płytkie i powierzchowne. Sam szukający raczej wrażeń, lubujący się w kontrastach, paradoksach i tego rodzaju komicznych igraszkach życia, a unikający konsekwentnego myślenia, czułem, iż gdyby się taki polski „wolnomyśliciel” głębiej nad tym wszystkim zastanowił, z pewnością wyśmiałby się z tego wszystkiego. Zatem płytkość i powierzchowność była moim zdaniem, polskiego wolnomyślicielstwa „conditio sine qua non”. I jeszcze jedno: zdawało mi się, że podobnie, jak Andrzej Niemojewski, niektórzy nasi ludzie muszą być wolnomyślicielami, abyśmy wszędzie mieli swych reprezentantów, ale że właściwie, w gruncie rzeczy ... są to ludzie krnąbrni, nieposłuszni, nie chcący się podporządkować nakazom, wynikającym dla każdego człowieka z religii i z zasad Kościoła, indywidualności buntownicze, duchy niespokojne, czasem o wiele wyżej nad przeciętność wystrzelające myślą strzelistą, uczuciem, namiętnością, uniesieniem, natchnieniem… Więc wielcy poeci, myśliciele, prorocy prawie... Lecz że naprawdę, właśnie dlatego, że próbują walczyć z Bogiem, dowodzą, iż w niego wierzą. Bo któżby zwalczał coś, czego istnienia nie uznawał? I po co zwalczać coś czego nie ma? Czyż walka nie stwierdza i nie potwierdza najlepiej istnienia przeciwnika i groźnej dla nas jego siły? Nie jest-że najlepszą dla niego reklamą i propagandą? Nie, byłem pewny, że zdrowo i poważnie myślący Polak nie może być wolnomyślicielem, chyba żeby był taki, jak Niemojewski, który się za wolnomyśliciela i w ogóle za myśliciela podawał, ale —

Już wówczas wiedziałem, że człowiek nie zawsze jest takim, na jakiego wygląda, bo bardzo często przedstawia się takim, za jakiego chciałby, aby go uważano .

(Nie mogę się tu powstrzymać od pewnej dygresji. Napisane powyżej i podkreślone przeze mnie zdanie jest najzupełniej słuszne, wszystkim trafi do przekonania, a niejednego olśni swą trafnością. Nie ma się czemu dziwić. Jest to jedna z najnowszych zdobyczy psychologii. Zwłaszcza panowie psychiatrzy popisują się nią na każdym kroku, tę najzupełniej słuszną obserwację uważając za jeden z najlepszych kluczy do duszy ludzkiej. W rzeczywistości jest to prawda stara jak świat i powszechnie znana, a stosowana od wieków: Sroga, marsowa mina mężczyzn, fochy i wzdychania kobiet, połączone z udawaniem choroby, pozy, z których nawet dzieci śmiały się po kątach.)

Andrzej Niemojewski pragnął uchodzić za wolnomyśliciela i sam się za niego uważał.

Moim zdaniem był tylko bezbożnikiem — jeśli chodzi o jego stosunek do religii i do Kościoła.

Jeśli tego dowiodę, dowiodę też, że w Polsce wolnomyślicieli w prawdziwym znaczeniu słowa nie było, jak też i nie ma.

Ale wyniknie też także i inny wniosek, kwestionujący jeszcze bardziej prawdziwość i powagę najwybitniejszego polskiego „wolnomyśliciela”, a co za tym idzie, i samą istotę polskiego „wolnomyślicielstwa”.

Andrzej Niemojewski miał brata, Tadeusza i siostrę, Marię.

Maria wyszła za mąż za Ludwika Kadena, brata mej matki, a więc mego wuja. Była zatem moją wujenką, my jednak nazywaliśmy ją ciocią. Była to słodka blondynka o pergaminowo białej twarzy, z tryskającymi dobrocią szarymi oczami i o dziewczęcej figurze. Ciocię Marylę bardzo kochałem. Jest to ta jasna, niemal zjawiskowa ciocia Maryla ze „Wsi mojej Matki”. Umarła bardzo młodo na wsi, w Grobli z lat mego dzieciństwa.

Tadeusz Niemojewski był z zawodu bankowcem i od wczesnego wieku pracował w różnych bankach, naprzód gdzieś w głębi Rosji, później w Kongresówce, głównie w Warszawie. Z upodobań jednak był rolnikiem i całe życie marzył o pracy na roli. Tadeusz ożenił się z siostrą mej śp. Matki, Marią.

Tak więc rodzina nasza dwukrotnie połączyła się związkiem małżeńskim z rodziną Niemojewskich.

Andrzej Niemojewski nie utrzymywał stosunków ani z siostrą, ani z bratem. Wuj Tadeusz Niemojewski, człowiek zresztą wielkiej dobroci serca i zacności, nie odznaczał się ani bujniejszą imaginacją, ani polotem. O inteligencji jego ani wykształceniu dużo mówić nie mogę, bo tak się złożyło, żeśmy z sobą bliżej nie żyli. Był człowiekiem prostym, w sądach kategorycznym. Gdy go raz o starszego brata spytałem, żachnął się i spochmurniawszy nagle, odpowiedział: — Ja z Andrzejem stosunków nie utrzymuję i on mnie nic nie obchodzi. — Po czym dodał: — To wariat.

No, wariatem Andrzej nie był. To już nieprawda. Doskonale wiedział czego chciał i co robił.

Nic dziwnego, że w tym „składzie rzeczy” docierały do nas od czasu do czasu wieści o jakimś bardziej sensacyjnym, a jak to w rodzinie nazywano, skandalicznym „benefisie” Andrzeja. Naturalnie, że wiadomości te wywoływały powszechne oburzenie i protesty — z konieczności ograniczone do grona rodzinnego i daremne. Ale pamiętam, jak z satysfakcją i uśmiechem radości prawie ludożerczej opowiadano sobie, że Andrzej jest w nędzy i wraz z rodziną zdycha z głodu. Później, znów z oburzeniem stwierdzono, że dostał posadę w jakimś żydowskim banku. Potem znów, że wspomagają go Żydzi, którym się zaprzedał. Wreszcie całą rodziną szarpnęła wieść, że Andrzej został socjalistą. To już był wśród tych krakowskich Forsytów koniec wszystkiego, upadek tak straszny, że gdy wyszła „Legenda”, nie zrobiła na rodzinie żadnego wrażenia. Po takim człowieku można się było wszystkiego spodziewać.

Legendy

W latach 1890—95 ówczesna Galicja nie była już ani dawnym „Baerenlandem” ani krajem narodowościowo czy politycznie tak znów zupełnie śpiącym. I pod tym względem Nowaczyński racji nie ma. Przeciwnie, wzmogło się znacznie uświadomienie narodowe a życie społeczne rozwijało się w wielu kierunkach. Była „Macierz Szkolna”, był „Sokół”, był ks. Stojałowski[1], a na czele robotników socjalistów stał Daszyński.

ks. Stanisław Stojałowski

ks. Stanisław Stojałowski

Galicja nie tylko skutecznie stawiała na wschodzie opór akcji „ukraińskiej”, ale przechodziła tam często do ofensywy, na zachodzie zaś wykazywała niewątpliwą ekspansję tak w kierunku Śląska Cieszyńskiego jak i Zagłębia Dąbrowskiego; tym ostatnim interesowali się zwłaszcza krakowscy socjaliści.

I oto, co w sztuce z tego wyrosło?

Jeśli się nie mylę, Męcina-Krzesz[2] to był, który w salach krakowskiej Wystawy Obrazów w Sukiennicach wystawił cały cykl obrazów, poświęconych górnikom i kopalniom węgla w Zagłębiu.

Józef Męcina-Krzesz

Józef Męcina-Krzesz

Było to coś na kształt „dioramy”[3] czy jak się taka historia nazywa — nie wiem. Były to jak gdyby wgłębienia w ścianie, niby korytarze, ganki i krużganki w kopalni, na których końcu znajdowały się obrazy, z tyłu oświetlone, a przedstawiające poszczególne sceny z pracy górnika w podziemiach. Rozumie się, wystawę tę otwierano dopiero wieczorem. Pomysł był dobry. Nie wiem, nie pamiętam, jaka była artystyczna wartość tych obrazów, ale wrażenie wywierały — na mnie, na bracie — mocne i głębokie. W czarnych szybach czarne postacie, półgołe nieraz czarnobrunatne ciała w żółtawo czerwonawym świetle latarek pod ziemią — to było coś, co dawało do myślenia, było — jak to Antki krakowskie nazywały — „klawe”. Niewątpliwie było w tym coś z myśli Meuniera[4], o którym wówczas w Krakowie nikt nie wiedział. A do tego — wieczór, pogaszone w salach światła, ściszone głosy zwiedzających, komentarze, pełne podziwu i uznania dla podziemnych pracowników... To b y ł nastrój. Kina wtedy jeszcze nie znano. Ten cykl Krzesza zrobił na mnie takie wrażenie i tak utkwił mi w pamięci, że gdy po latach czytałem „Germinal” Zoli, to jego terenem akcji i sceną była kopalnia węgla taka, jak ją przedstawił malarz polski w serii obrazów wystawionych w Sukiennicach.

Nadmieniam tu o tym cyklu nie dla jakiegoś ożywienia czy okraszenia mego studium przypomnieniem czynu artystycznego, z pewnością nie znanego wszystkim, a dawno zapomnianego, lecz ponieważ on łączy się z twórczością Andrzeja Niemojewskiego i z nim samym.

Bo oto w tym samym mniej więcej czasie pojawił się w naszym domu plik jakichś gazet. Dziś wiem, że to był z pewnością tygodnik, wcale porządnie nawet redagowany, nie pamiętam jednak ani jego tytułu ani gdzie wychodził. Nic w tym dziwnego. Byłem wtedy chłopcem jeszcze tak małym, że bawiłem się najchętniej na podłodze, zwłaszcza, że moje wojsko papierowe wymagało o wiele więcej wolnego miejsca, niż go mogłem znaleźć na stole. Tam tedy, na podłodze zawarłem znajomość z tym pismem, które musiało się specjalnie zajmować Zagłębiem Dąbrowskim, bo z niego pierwszy raz dowiedziałem się tak o nim, jak i o Sosnowcu. Ale tu muszę zrobić pewną dygresję.

Ułożyło się tak, że śp. Ojciec mój, jeszcze jako młodziutki student medycyny, spędził jakiś czas w Stanach Zjednoczonych, w Filadelfii i w Nowym Jorku. Nie przywiózł z Ameryki nic, prócz pięknie ilustrowanych albumów i opisów Nowego Jorku. Albumami tymi bawiłem się, gdy byłem dzieckiem i mogę się pochwalić, że zniszczyłem je dokumentnie. Nie pozostał z nich ani strzępek. Nie moja wina, dzieci niszczą wszystko. To ich sposób poznawania świata. Ale dzięki temu później, gdy już wiedziałem, co to Ameryka, wiedziałem też, co to Nowy Jork i Filadelfia a także — co to wystawa. Do dziś dnia pamiętam słowo „Exhibition of Philadelphia” i „Exhibitions Building Nr.” itd. Później tak samo doszczętnie, już z pomocą brata, zniszczyłem dwutomowe ilustrowane wydanie Szekspira, z którego jednak pozostały mi w głowie cytaty i obrazki. Gdy potem Szekspira czytałem, widziałem i Ariela i Kalibana i Prospera i Szajloka, Makbeta, Lira, Otella ... Z tego wynika, że to wcale dobry sposób uczenia (ja się na podłodze z tych właśnie książek nauczyłem czytać i nie pamiętam, żebym kiedy czytać nie umiał), należy go tylko ująć w jakiś pedagogiczny system i nie dawać dzieciom do darcia wydawnictw luksusowych.

Otóż paromiesięczny komplet tego jakiegoś tygodnika dąbrowieckiego przyniósł prawdopodobnie ktoś z rodziny Matki, interesujący się twórczością Niemojewskiego. Sprawę poddano niewątpliwie dyskusji, która dla Niemojewskiego wypadła chyba niekorzystnie, ponieważ, gdyśmy się do kompletu owego tygodnika dobrali, nikt nam go już nie odbierał. I wtedy to, wertując poszczególne numery na podłodze wśród kolumn papierowych żołnierzy, po raz pierwszy zaznajomiłem się z twórczością tego poety. Albowiem ten jakiś tygodnik ogłosił cały cykl wierszy -— poematów — Niemojewskiego. Sonety. Była to mianowicie „Polonia Irredenta”. Zatem znów — szyby kopalń węglowych i życie górników, ujęte tym razem nie w cykl obrazów, lecz w cykl wierszy.

Czytałem „Polonię Irredentę” wyciągnięty na pachnącej woskiem posadzce, z pięściami pod brodą i fikając nogami jak pastuch. „Wzięła” mnie ta poezja. Niemojewski pisał plastycznie, z wielką siłą sugestywną. Czytając te jego sonety, jakbym widział czarny, podziemny świat górnika. Każdy sonet wprowadzał mnie w jego życie, sposób myślenia i świat jego myśli, w jego cierpienia, radości, walki, nadzieje. Niemojewski nie był poetą wielkiego natchnienia ani wielkiego polotu, nie był też twórczym estetą, „szlifierzem słów”, arystokratą formy, ale miał wspaniałe zadatki na wielkiego poetę realistycznego, jak np. czeski poeta, Machar. Był urodzonym propagatorem, pomysłowym, wytrwałym i pełnym temperamentu, „bojowym”. Mnie osobiście odstręczały trochę głuche jęki jego nie zawsze szczerego cierpiętnictwa, ale to było wówczas modne. „Polonia Irredenta” wstrząsnęła mną wtedy. Były w niej momenty bardzo silne. I powtarzam: Niemojewski mógł był stać się wielkim poetą realistycznym, nigdy jednak nie był ani naukowcem, ani historykiem, zwłaszcza historiozofem, ani też filozofem, myślicielem, którego zdanie mogłoby być poważnie brane pod uwagę.

Numery tygodnika z „Irredentą” walały się po podłodze coraz bardziej zdekompletowane, ponieważ szły na „kule” do naszych proc. Ale echa „Irredenty” jeszcze w naszym domu nie ucichły. I pamiętam doskonale familijny podwieczorek, podczas którego znów wybuchła dyskusja o Niemojewskim i jego działalności. Krakowskie „Forsyty” próbowały jakoś ,,uratować twarz”, pomrukiwały coś o tolerancji przekonań, o nowych, liberalnych prądach, o wpływach — nie zawsze korzystnych — otoczenia na poetę, który właściwie jest tylko bezwolnym pośrednikiem między „zjadaczami chleba”, a światem idei, podkreślały prawa talentu i wolności sumienia twórcy, poety, słowem, redukując znaczenie i doniosłość działalności Niemojewskiego do szczupłych rozmiarów i granic przekonań osobistych czyli osobistej sprawy, chcieli wybić z niej kapitał reklamowy, jaki zawsze daje posiadanie w rodzinie człowieka wybitnego, może nawet nieszkodliwie kompromitującego, lecz znanego, sławnego, i łechcącego, mile próżność rodzinną sensacjami coraz to nowymi, każącymi wiele o sobie mówić, a przeto dającymi okazję do wyjaśniających wystąpień autorytatywnych, zresztą nie obowiązujących i bez konsekwencji.

Nie akceptowała tego wygodnego stanowiska moja śp. Matka. Mimo trzeźwych „Helu, nie bądź tak afektowana” i „bo ty jesteś zawsze egzaltowana”, zaatakowała Niemojewskiego gwałtownie, zarzucając mu nieszczerość i wykazując, iż nie jest żadnym „jakimś” rewolucjonistą, a tylko poetą małego talentu, lecz niezmiernie ambitnym i próżnym, piszącym „różne bzdury” tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę.

— Nie, moja Helu! — rzekł na to któryś z wujów — Andrzej jest wolnomyślicielem i jako taki

— Andrzej nie jest żadnym wolnomyślicielem — przerwała gwałtownie matka. — Andrzej jest po prostu zwykłym warchołem!

Zdziwiłem się. Wiedziałem już wtedy, co to warchoł. Byłem przekonany, że ta rasa już wymarła. A tu nagle — jest nowy warchoł. I to — poeta! Polski poeta! Jakże to może być?

Andrzej Niemojewski — warchoł!?

Na zawsze utkwiło mi to zdanie w pamięci!

W jakieś dziesięć lat później Mangha czyli Feliks Jasieński wtajemniczył mnie w Renana.

Ernest Renan

Ernest Renan

W bibliotece swej miał kompletne wydanie jego dzieł. Co mogłem, przeczytałem, jednakże bez większego olśnienia, wrażenia i przekonania. Wydało mi się, że to są komentarze zbyt tanie i łatwe. Na takie wyjaśnienie Wielkiej Tajemnicy nie trzeba było aż uczonego Renana. To było przecież tak łatwe, że samo się dawało. Byłby dziw, gdyby wytłumaczenie to znalazł Renan, a nie wpadły na nie tysiące genialnych i natchnionych umysłów przed nim To mnie wcale a wcale nie przekonywało. W pomyśle było zbyt tanie, w przeprowadzeniu dowodu zbyt nudne.

A w parę lat później wyszła Niemojewskiego „Legenda” zrazu pod tyt. „Skonfiskowane” jako stenogram z posiedzeń parlamentu austriackiego.

Huczek powstał niemały. Żydzi zachwycali się „Legendą”, wychwalali, „dobre towarzystwo” nie umiało w odpowiednio poważny sposób zareagować, „inteligencja” na ogół traktowała „Legendę” również niepoważnie, bo jako „pikantny skandalik”, z którego w istocie rzeczy, była zadowolona. Nie podpisałby się pod „Legendą” nikt. Utwór uważano za mało ważny i po prostu głupawy, lecz równocześnie nietaktowny, a obrażający najświętsze uczucia religijne społeczeństwa. Był to nietakt z punktu widzenia literackiego jak i każdego innego. Było to tanie, zamaskowane, a może i nieświadome bezbożnictwo — bez konsekwencji.

Na mnie „Legenda” Niemojewskiego wywarła wrażenie tak nikłe, że się nad nią nawet nie zastanawiałem.

Zagranicą zapomniałem tak o niej jak i o Niemojewskim. 

 

Kultura, 29 listopada 1936 r.

 

[1] Stanisław Stojałowski (ur. 14 maja 1845 w Zniesieniu, zm. 23 października 1911 w Krakowie) – polski duchowny katolicki, polityk, poseł na sejm galicyjski i do parlamentu austriackiego, zwolennik panslawizmu i agraryzmu, wydawca pism ludowych: „Wieniec” i „Pszczółka”, propagator haseł: oddzielenia Kościoła od państwa, parcelacji wielkiej własności ziemskiej, bezpłatnego szkolnictwa i wyboru hierarchów kościelnych przez wiernych, w 1896 ekskomunikowany przez Kościół rzymskokatolicki, rok później ekskomunikę cofnięto.

[2] Józef Feliks Męcina-Krzesz (ur. 2 stycznia 1860 w Krakowie, zm. 2 lub 3 grudnia 1934 w Poznaniu) – polski malarz. Malował obrazy o treści religijnej, historycznej oraz portrety.

[3] Diorama (z gr. dioráō – widzę na przestrzał) w malarstwie – rodzaj obrazu w głębokim obramowaniu, gdzie pewne jego części są nieprzezroczyste, malowane na płótnie, a inne przezroczyste są malowane na cienkim materiale techniką laserunkową. Oświetlany z dowolnej strony w ciemnym pomieszczeniu, pozwala na uzyskanie efektów plastycznych w przestrzeni (przy użyciu ruchomych źródeł światła może dawać wrażenie ruchu), czasem uzupełniony sztafażem.

[4] Constantin Meunier (ur. 12 kwietnia 1831 w Etterbeek, zm. 4 kwietnia 1905 w Elsene/Ixelles) – rzeźbiarz i malarz belgijski.



tagi: jerzy bandrowski 

bolek
21 lipca 2021 13:00
14     1528    4 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

betacool @bolek
21 lipca 2021 13:56

Mam tą "Legendę" gdzieś na mało ważnej półce. Wyjątkowa lura.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @bolek
21 lipca 2021 13:59

To prawda, w Polsce nie ma wolnomyślicieli, są tylko szybkomyśliciele, którzy urządzają wyścigi do kasy, gdzie ich szybkie myśli są wynagradzane w systemie "z metra". 

zaloguj się by móc komentować

bolek @betacool 21 lipca 2021 13:56
21 lipca 2021 14:24

Ciekawe kto mu to zlecił? 

zaloguj się by móc komentować

bolek @gabriel-maciejewski 21 lipca 2021 13:59
21 lipca 2021 14:26

Szybkomyśliciel - trzeba to zastrzec ;-) 

zaloguj się by móc komentować

m8 @bolek
21 lipca 2021 22:51

Ciekawe, dzięki. 

zaloguj się by móc komentować

bolek @m8 21 lipca 2021 22:51
21 lipca 2021 23:06

To ja dziękuję :)  Już niedługo ciąg dalszy! 

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek
22 lipca 2021 01:55

o tym malarzu górników W. Kossak mówił Kręcina-Wesz, tak mi się przypomniało...

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 22 lipca 2021 01:55
22 lipca 2021 07:17

Boy też się naśmiewał. Może tematyka jego obrazów ich drażniła? 

Ja tam się nie znam, ale jak patrzę na jego obrazy to myślę, że on kotka malował z zamkniętymi oczami. 

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @umami 22 lipca 2021 01:55
22 lipca 2021 08:18

może W. Kossak to on nie jest, ale bez przesady, malarstwo najzupełniej przyzwoite.

zaloguj się by móc komentować

umami @stanislaw-orda 22 lipca 2021 08:18
22 lipca 2021 08:59

Nie mówię że nieprzyzwoite :), tylko w ramach anegdotki, jak konkurentów przezywał.

zaloguj się by móc komentować

umami @bolek 22 lipca 2021 07:17
22 lipca 2021 09:01

No jasne, pomysł z dioramami, i sam ich opis, bardzo ciekawy, sam chętnie bym zobaczył taką instalację.

zaloguj się by móc komentować

Paris @bolek
22 lipca 2021 09:22

Dziekuje  za  ciekawa  lekture,

zaloguj się by móc komentować

bolek @umami 22 lipca 2021 09:01
22 lipca 2021 09:42

Próbowałem znaleźć jakieś info na ten temat, bo to było chyba swego rodzaju wydarzenie było, ale albo nic nie ma albo wyszedłem z wprawy ;-) 

zaloguj się by móc komentować

bolek @Paris 22 lipca 2021 09:22
22 lipca 2021 09:43

Ależ proszę bardzo :) 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować