-

bolek

Polak, Żyd, dwa bratanki

Jak wszyscy wiemy ani Węgrzy nie są naszymi bratankami, tym bardziej nie są nimi Żydzi. Liczą się tylko interesy, a na końcu tradycyjnie jest, jak w tym starym kawale o Jasiu, "Sorry Winnetou."

Zapraszam na kolejne, ostatnie już, wspominki żydowskie autorstwa Jerzego Bandrowskiego. A już wkrótce, dalsze wspomnienia, równie ciekawe, bo...

 

Inaczej nie może być 

 

Przyjechałem do Lwowa leczyć się po dziewięciu latach pobytu i pracy, w latach ostatnich głównie w terenie, w Wielkopolsce, tedy właściwie — na kresach zachodnich.

Stop! I — wróć!

Pewna anegdota:

Kiedyś, oczywiście, utrzymywałem stosunki z młodszym bratem, Kaden Bandrowskim. Gdy pewnego razu przyjechałem z początkiem lata na parę dni do Warszawy, Juliusz, inaczej, po naszemu mówiąc, Lolek, zaprosił mnie do swej willi w jakimś letnisku przy kolejce grójeckiej. Wydmy, sosenki, mieszany las brzozowo sosnowy, piaseczek, wrzosy, przejrzysta woda czystego, płytkiego ruczaju w leszczynie, ciągnącego się na kilometry, brzęk pszczół, upał. Legliśmy obaj w względnym cieniu jakiegoś pagóreczka, u jego stóp i rozmawialiśmy, wpatrzeni w źdźbła trawy i wędrujące wśród niej chrząszczyki i różne owady. Naraz uczułem nad sobą czyjąś obecność. Podniosłem głowę i ujrzałem stojącego na szczycie pagórka ogromnego Żyda litwaka[1], w butach z cholewami, czarnej jupicy, z czarną brodą i powiewającymi na wietrze czarnymi, roztrzęsionymi pejsami; na głowie miał ten Żyd płaską okrągłą czapeczkę z krótkim lakierowanym daszkiem. No — litwak. Potężna, nieruchoma, czarna postać, groźna i niesamowita, starająca się, rzekłbyś, zapanować nad polskim pejzażem, wybić się na pierwszy plan.

— Cholera! — zakląłem. — Patrz na tego gada! Odwykłem od takich widoków!

— A ja już przywykłem! — znacząco odpowiedział Lolek. Nie uważając na to, mówiłem dalej: — I w ogóle — całe to letnisko! ... Brudne, zażydzone, po żydowsku niechlujne, domy jak budy w święto kuczek... Wszystko doraźne, tymczasowe, byle jak sklecone, jak gdyby mieszkańcy już jutro mieli iść dalej ... Ja bym to wszystko spalił!

— A ja wolę tu mieszkać! — stwierdził Lolek niby filozoficznie i praktycznie zarazem.

Nie odpowiedziałem, ale pomyślałem:

— Wól sobie mieszkać tu! Ja wolę gdzie indziej.

I wróciłem do Poznania. Gdy teraz, po dziesięciu latach, przyjechałem z powrotem do Lwowa, w pierwszej chwili aż jęknąłem. Wątpliwości nie ulega, że Lwów jest bardzo pięknym, dla mnie ukochanym miastem, ale znów — stop i wróć:

Przypominam sobie rozmowę z ś. p . Antonim Gniatczyńskim, znanym restauratorem poznańskim, swego czasu mym przyjacielem. Wychwalał przede mną Poznań. Zgoda. Piękne miasto. Na Warszawę mieliśmy pogląd zgodny. Przypomniał mi się Lwów.

— Lwów znasz, Antek?

— Znam. Byłem na zjeździe restauratorów. Wymienił jakiś rok.

— Piękne miasto, co? — zapytałem. — Żydy! — warknął Antek.

— Ale katedra. Wysoki Zamek, park Kilińskiego.

— Żydy, Żydy, Żydy, Żydy! — zawarczał Antek, że to brzmiało jak werbel.

I dla zmienienia tematu „kazał” dwa piwa.

Wypiliśmy.

Antek gwizdnął na znak zadowolenia i zapytał:

— Ale piwo dobre, co?

— Dobre.

— No!

Dziwny mi był wtedy trochę ten Poznańczyk, człowiek niewątpliwie kulturalny, któremu nienawiść do Żydów potrafiła przesłonić wzrok tak, że nie widział piękna polskiego miasta.

Wówczas nie mogłem tego zrozumieć. Dziś rozumiem. Jest tak:

Kto od dzieciństwa przywykł do jakiegoś niechlujstwa, tego ono nie razi, bo on go nie widzi, stał się na nie ślepy. Ale kto go nie widział nigdy, ten, choćbyście mu pałace bogów olimpijskich w tym otoczeniu pokazali, nie spojrzy nawet na nie, nie zauważy ich, jakby urzeczony, zahipnotyzowany wstrętnym mu, nieznośnym i niezrozumiałym widokiem plugastwa. Niezrozumiałym, ponieważ on u siebie nigdy by go nie ścierpiał, nie dopuściłby do niego, za nic na świecie nie pozwoliłby na nie. A tu ono króluje i panoszy się i wszystko sobą przesłania, wszystko ohydą swą gwałci.

W pierwszych dniach, oszołomiony i przerażony widokiem zażydzonego przeraźliwie Lwowa, pomyślałem, że skoro tutejsi ludzie na to się godzą, skoro do tego dopuszczają, inaczej, widać być nie może. Próbowałem jakoś to sobie umotywować „orientalizmem” Lwowa, koniecznością może jakiegoś współżycia — no, bo co w końcu ma być? — itd. Wiedziałem, że to — nie na miejscu, nie pójdzie, że ja nagiąć się i poddać temu nie potrafię, ale w końcu — nie jestem rodowitym Poznańczykiem, Lwów kocham a piękno jego, zawsze żywe i wzruszające, dojrzę choćby mi je tysiące, ba, setki tysięcy Żydów próbowało przesłonić. Zresztą w ostatnich czasach od nie Lwowian a nawet i samych Lwowian słyszałem, że Lwów tak zmarniał i znędzniał, iż jest prawie nie do poznania, bez najmniejszej fantazji, bez energii i inicjatywy. Częściowo uwierzyłem — wybroczył Lwów do stolicy dużo swych dobrych, mocnych, nawet genialnych mózgów — z drugiej strony jednak uwierzyć nie mogłem, aby miasto, jeszcze za austriackich czasów właściwie samotne, lecz zawsze twórcze, tak zupełnie już ogołocone miało by być z ludzi zdolnych, pracowitych i dzielnych. Istnieli Lwowianie, którzy za nic na świecie nie zamieniliby Lwowa na Wiedeń; dla czegóż nie mieliby dziś istnieć tacy, którzy przenosić będą zawsze lwowski park Kościuszki (dawniej po-Jezuicki) nad Ogród Saski? Poza tym wpadało mi w ręce od czasu do czasu coś z książek, świadczących, iż dawny, lwowski duch twórczy nie umarł, ale się wie (Wydawnictwo K. S . Jakubowski, potężna firma wydawnicza z swą biblioteką slawistyczną, dyrekcją Książnicy „Atlas” itd.), że wprawdzie pism jest mało, ale pierwszorzędni uczeni polscy światowej sławy pracują z całym rozmachem, na jaki tylko pozwala stale dotkliwy brak pieniędzy. Dlatego tak zupełnie już wiary w Lwów nie straciłem, natomiast sceptycznie poniekąd — i pokazało się, słusznie — zapatrywałem się na jego środki a tym samym oczywiście i możliwości. Pod względem materialnym Warszawa, Lwów krzywdzi, choć w ostatnich czasach niektóre lwowskie instytucje kulturalne z Warszawy do Lwowa powróciły.

Chory, przyjechawszy tu jeszcze w styczniu, w mieście zabawiłem zaledwie parę dni, po czym udałem się do szpitala, gdzie przeszło dwa miesiące ciężko chorowałem. Miasto wyglądało w ten czas okropnie. Kupy i grudy śniegu waliły się z dachów, z hukiem rozbijając się o popękane flisy chodników, w zimnej, rzadkiej kaszy po kostki brodziło się w ulicach, którymi gdzieniegdzie miejscami rwały wartkie, lodowato-zimne strumienie. A Żydzi — wszędzie, pewni siebie, aroganccy, zuchwali, natrętni. Słysząc dokoła siebie bezustanny charkot żargonu i widząc wzgardliwe miny dufnych w siebie Semitów, szczerze wyznam — stchórzyłem. — Muszą tu być bardzo mocni — pomyślałem — skoro tak śmiało i zuchwale sobie poczynają! Pogląd mylny, bo człowiek rzadko kiedy jest takim, na jakiego wygląda, a przeważnie nadaje sobie pozory takiego, za jakiego chce, aby go uważano — krótko mówiąc, „nadrabia miną”, co jest właściwością Żydów w ogóle, w szczególności zaś, gdy się czują niepewni. — Nie przyszło mi to od razu na myśl, bo w pierwszej chwili byłem niezwykłym mi już widokiem oszołomiony, odurzony.

Niewiele chodzić mogłem, ale przecie coś niecoś widziałem i rozmawiałem z ludźmi. Przede wszystkim, rozumie się, z Henrykiem Zbierzchowskim[2], kolegą z czasów gimnazjalnych i późniejszych, prawdziwym z dziada — pradziada dzieckiem Lwowa, poetą lecz zarazem i urzędnikiem — dziś już na emeryturze, — który na życie umiał patrzeć z różnych stron — tylko nie z praktycznej.

Henryk Zbierzchowski

Henryk Zbierzchowski

To znaczy — potrafiłby i to niejeden raz pokazał, że praktycznym być umie, ale — dziś pieniędzy w ogóle nie ma, więc co pomoże praktyczność? Nic. — Tak mówią i to łatwo powiedzieć. Ale mnie się to inaczej wydaje: Łatwo być „praktycznym”, jak się ma pieniądze. Sztuka w tym, zrobić swoje i b e z pieniędzy. To się nieraz da wykombinować, skalkulować. Jak mówił pewien gospodarz w Otorowie: — Jak człowiek chce naprawdę coś zrobić, będzie tak długo myślał, aż wymyśli — chyba, że nie chce.

Lwów — to trupiarnia! — woła poczciwy Henio. — Prawdziwa trupiarnia. — Nie sprzeciwiam się, ale myślę: — Trupiarnią jest prawdziwa trupiarnia i to tylko dla trupów. Dla żywego i w trupiarni znajdzie się życie. —Henio mówi: — Żyję w zupełnym osamotnieniu, z żoną i dwoma kotami w jednym pokoju. I muszę 200 wierszy (rymowanych) napisać, żeby zarobić 50 złotych

— Czemuż piszesz wiersze, a nie sztuki? — pytam. — Czemu nie piszesz powieści? Czemu nie piszesz dla młodzieży? — A publicystyka? Stary już koń z ciebie, masz życie, wiesz i widziałeś niejedno, czego nie wiedzą i nie widzieli inni?

— Henio: — Ale dlaczego mam koniecznie pisać? Czyż nie wystarcza mi życie? —

 

A, to co innego! Naturalnie, że może wystarczyć. Ale w takim razie nie wrzeszcz, że Lwów to „trupiarnia!”. Siedzisz sobie w ciepłym pokoiku, wyśpiewujesz swe wierszyki, jak kanareczek w klatce i to ci wraz z emeryturą wystarcza. Po prostu, mimo, że bary masz potężne, a grzywę siwawą gęsią, nie chce ci się już robić, bracie, wyprzągłeś! — Leniów we Lwowie zawsze było sporo, tu się próżnuje z przyjemnością, do czego pomaga też przyrodzony, łagodnie podkpiewający humor. Są, którzy myślą, że mnie speszą, narzekając na brak pieniędzy. Ale tu ja się tylko uśmiecham, bo — kiedyż to Lwowianin miał pieniądze, pieniądze w prawdziwym znaczeniu tego słowa? Możliwe i nie wykluczone, że kiedyś to było, ale ja — nie pamiętam, choć znam to miasto już 43 lata. — Wreszcie — jak się dziwić emerytowi, że mu się robić już nie chce? A we Lwowie jest emerytów sporo — więc? — ponieważ trochę dziadują, narzekają — jak wszędzie.

I na tym „casus”, iż tak rzeknę, Henryka Zbierzchowskiego byłby dla mnie zupełnie wyczerpany, gdyby nie jego zabawna historia z Atlasem. Atlas, dziś już nieboszczyk, był Żydem, zwykłym szynkarzem w rynku. Jego rynek był miejscem rendez-vous kramarzy, sklepikarzy, przekupniów i przekupek oraz chłopów, uczęszczających stale na codzienne targi. Tych szynków jest tam co nie miara, a prawie wszystkie żydowskie. Każda strona i część rynku ma swoje szynki, miejsca zebrań różnych grup, różnych branż targowo-handlowych. Szynk Atlasa znany był z doskonałego piwa, a ponieważ Lwowianin jest piwoszem, chętnie tam ciągnął.

Lwów Rynek - Szynk Atlasa

Lwów Rynek (Kawiarnia Atlasa prawy dolny róg)

Tam skryła się przed okiem profana grupa Henia Zbierzchowskiego, albowiem był czas, gdy ten poeta miał swą grupę literacką i artystyczną. W nocy grupa, nieraz okazała i świetnie bawiąca się, popisywała się, iż tak rzeknę, w restauracji hotelu Krakowskiego.

Hotel Krakowski we Lwowie

Hotel Krakowski

W cień Atlasowego alkierza chroniono się tylko w południe. Ale bądź co bądź Henio mocno się tam zagnieździł i siedział, póki nie wpadł. Firma całkowicie odstąpiła mu alkierz, rozwiesiła z radością kilka jego dobrych portretów, kompletnie pokryła ściany zbiorem jego karykatur, udzieliła łatwo małego kredytu i w ten sposób łatwowierny i lekkomyślny Zbierzchowski zażyrował swym dobrym podówczas nazwiskiem literackim żydowski szynk.

Reklamował Atlasa też swymi wierszami, robiąc z tego szynku coś w rodzaju krakowskiej „Jamy” Michalikowej. I to się mu w niemałym stopniu udało. Potem firma zreorganizowała kuchnię, która zasadniczo była podła, stworzyła drugą, nieco większą salę którą straszliwie opaćkano jakimiś „sosami” w stylu wiedeńsko-ludowo-kawiarnianym, wydano trochę na reklamę, w każdym kącie ustawiono stolik i tak powstało coś, dla mnie kryminalno ponurego i niesamowicie, prawie trupio zimnego, ale co jednak słusznie imponować może lwowskiemu „łykowi” lub „kołtunowi”, jako knajpa artystyczna. Atlas może być dumny i naprawdę zadowolony (mam na myśli firmę) z siebie i z Zbierzchowskiego. Zbierzchowski z Atlasa nie. Bo naturalnie przyszły jakieś obrachunki, z których Henio wyszedł „jak panna z tańca”. — Jest to niby moja knajpa — narzekał przede mną rozżalony — a bez pieniędzy nie mogę do niej wejść. Za to w soboty i w niedziele „burżuje” lwowscy oraz z pobliskich miast oglądają z podziwem portrety mistrza w całej jego sławie, wyobrażając sobie, że znajdują się w miejscu jego zabaw i rozkoszy, gdy mistrz, bez grosza przy duszy, płodzi w swym jedynym pokoju wiersze, lub bawi się z kotami. Oto zysk poety lwowskiego wyniesiony z spółki z „poczciwym, lwowskim Żydem”. Firma literacka, portrety, duży zbiór karykatur, podpisy pod wierszami, zachwalającymi firmę, mniej lub więcej oryginalne urządzenie — wszystko ma Żyd. „Wieszczowi” została — figa, aby się nie wyrazić nieprzyzwoicie.

Innymi słowy: Polak pracuje, rozwijając całą swą energię, wszystkie siły twórcze i zużywając wszystkie swe zdolności po to, aby potem przyszedł Żyd i zagarnął cały jego dorobek moralny i materialny.

Zacny i dobry mój przyjaciel, Henryk Zbierzchowski, wybaczy mi, że jego „wypadku” użyłem do zilustrowania stosunków panujących we Lwowie. Ale jak z nim tak jest we Lwowie, jeśli nie z każdym, to przeważnie. Polak pracuje całe życie, wkładając w swą pracę wszystkie siły, cały zapas energii i zdolności; ponieważ jednak jest złym kupcem, bieduje wciąż bez grosza, póki wreszcie nie przyjdzie „cybuch”, jak tu nazywają Żydów i nie zagarnie za byle co całego jego dorobku moralnego i materialnego. Odnosi się to nie tylko do Zbierzchowskiego, ale w ogóle do całej Małopolski, zwłaszcza wschodniej. Rozumie się też, że to zniechęca i nie usposabia dobrze do pracy, zwłaszcza twórczej. Zbierzchowski był i moim zdaniem w swym zakresie jeszcze jest płodny, a pracował dużo i chętnie. Przecież znany jest we Lwowie nie tylko jako poeta, autor sztuk i powieściopisarz, ale także i jako pianista, zwłaszcza akompaniator. Co mu z tego wszystkiego zostało? Emerytura, jaką sobie wysłużył, jako urzędnik skarbowy, dawniej austriacki, później polski. Ale z tego, co stanowiło prawdziwe jego powołanie, co u niego było twórcze, ten autor, który w młodym wieku drukował swe poezje w „Chimerze[3]„ Przesmyckiego, nie wyniósł nic, a co jeszcze nadawało się do handlu, zagarnęli Żydzi.

Chimera

I tak dzieje się tu ze wszystkim. Aby Małopolskę przy Polsce utrzymać, trzeba było stoczyć krwawe boje, naprzód z Rusinami, potem z bolszewikami, następnie należało ją choć jako tako odbudować. Tego Polak dokazał. Ale dziś, gdy ta dzielnica zaczyna żyć, wszystko odbiera jej Żyd, którego wspomagają nasze pod wielu względami nieszczęsne urządzenia. Bo tu, gdzie dawniej szkoła aż do uniwersytetu włącznie była za darmo, dziś chłop polski ani robotnik korzystać z niej nie może, mimo że on tworzy podstawę, na której opiera się państwo polskie. Może z niej natomiast korzystać Żyd, który jako karczmarz czy szynkarz, kupiec, pośrednik czy spekulant, rozporządza większymi od chłopa środkami materialnymi. Najwyraźniej cała tutejsza ludność pracuje tylko po to, aby dostarczać Żydowi coraz więcej środków do zagarnięcia wszystkiego pod swą władzę i opanowanie tak miast jak i wsi, gorzej, całego kraju. To się wprost rzuca w oczy, a występuje silniej i plastyczniej, gdy się wejdzie w kontakt z ludźmi i zacznie z nimi mówić, jeszcze bardziej, gdy się zacznie ich życiem żyć. Wtedy musi się bezspornie przyznać, że ten kraj toczony jest przez Żydów, jak gdyby z gorączkową szybkością, dążących do zupełnego wdrążenia się w życie społeczeństwa Małopolski wschodniej, aby tylko osaczyć tę dzielnicę i opanować, najzupełniej zdobyć dla siebie. To nie ulega najmniejszej wątpliwości.

Nasi są wobec tego na razie zupełnie bezsilni i bezradni, jak gdyby stracili głowy. Gdy się z nimi mówi o tych stosunkach, uderza takie jakieś zmęczenie, znużenie i apatia, że w pierwszej chwili można by wziąć tych ludzi za zrezygnowanych niedołęgów i niezdarów. Ale jest to wrażenie powierzchowne i z rzeczywistością niezgodne.

Więc — sytuacja wyglądałaby, według moich informacji i obserwacji, w sposób następujący:

Lwowianin nie stracił ani dawniejszej werwy, ani humoru ani wiary w siebie, a tylko — nie ma dawnego animuszu, ponieważ istotnie gorzej od swych przeciwników wyposażony jest w środki, niezbędne do walki, zwłaszcza w amunicję, tj. w pieniądze. Mający prowadzić walkę ekonomiczną z Żydami związek „Swój do swego po swoje”, rząd rozwiązał, tj., wytrącił społeczeństwu polskiemu broń z ręki. Sprytni Rusini nie krzyczeli, nie grozili i nie grożą Żydom żadnymi związkami, a tylko propagują bojkot Żydów między sobą i doskonale zorganizowawszy swe spółdzielnie, prawie zupełnie z niewoli żydowskiej się wyzwolili. Zatem — Żydzi w pierwszym rzędzie rozporządzają środkami, niezbędnymi do uskutecznienia swych zamiarów, Rusini i nieliczni Niemcy zorganizowani mają je też, brak ich tylko nam, Polakom, którzy jedyni broniliśmy tego kraju przed oderwaniem go od Polski i obroniliśmy go. Logicznie, czy raczej konkretnie przedstawia się to tak: Bohaterscy obrońcy zostają wydani na łup zwyciężonym wrogom. — Wybaczcie, ale to już nie logika, lecz kompletne zaćmienie mózgu, po prostu — upadek na głowę. Wobec tego nie można się naszym dziwić, że są zniechęceni i zrażeni. Nie przeraża ich trudność sytuacji lecz obezwładnia jej niedorzeczność. I można przyznać, że zachęcające to nie jest.

Ale:

Nie wynika stąd bynajmniej, żeby Lwowianin się z tą sytuacją pogodził. Nie on. I nie wynika też, aby zwątpił o swej przeszłości. Wcale nie. Obecnie on nie wie, co zrobi. Wzdycha tylko, jęczy, klnie na czym świat stoi, zgrzyta zębami i knuje. W głębi duszy, każdy z osobna knuje i z dnia na dzień utwierdza się w przekonaniu, że tak być nie może. Ale — pamięta listopad 1918 r., kiedy to za Teatrem Miejskim zgorzała dzielnica żydowska. I niejeden z nich mówi: Roja dobrze zrobił! — a drugi dodaje: — Dobrze było! — zaś trzeci dodaje z westchnieniem: — Mało było! (Mowa o rozgromieniu we Lwowie dzielnicy żydowskiej przez oddziały generała Roji w odwet za wrogie wystąpienie Żydów przeciw wojskom polskim).

Generał Bolesław Roja

Generał Bolesław Roja

Był to pogrom straszny. Żydzi już o nim zapomnieli, a przynajmniej udają, że zapomnieli, Polacy ani Rusini — nie. Gdyż jedyną platformą wspólną tak dla pierwszych jak i dla drugich jest — kwestia i sprawa żydowska. Rusini, jak się już rzekło, odcięli się od Żydów swymi spółdzielniami. Polakom, powtarzam, broń z ręki wytrącono, więc — ma się wrażenie, jak gdyby czekali na coś. I tu wyczuwa się pewne napięcie, które ..., o którym . . ., w którym, jeśli by doszło do ostateczności. . . trudno powiedzieć, jakby się to mogło skończyć. Wyczuwając to Żydzi, gotują się do obrony i stąd we Lwowie komuniści, wśród których Żydów jest około 85%, jak twierdzą ludzie, znający tutejsze stosunki, reszta zaś, 15% — to lenie, nieroby, hultaje, słowem — hołota. — A batiar[4]? — zapytałem informatora, wyższego urzędnika politycznego. — Batiar nie! — odpowiedział mi — Batiar komunista nie jest. — Trzeba wiedzieć, że słowo „batiar” oznacza tu też proletariat uliczny.

Tak tedy: — Caveant consules et caveant Judaei, nequid detrimentum[5] ...

Gdy się struna przeciągnie, gdy się cierpliwość skończy ... Nic nie można przewidzieć ani przepowiedzieć... Lwowianin jest impulsywny, a im bardziej się go nagina, tym gwałtowniej może naraz odskoczyć — jak puszczona wolno sprężyna.

A wówczas — huragan może przelecieć przez miasto.

Lecz — mamy rząd, któremu z pewnością nie tajne jest grożące niebezpieczeństwo i który niewątpliwie czuwa.

Wątpliwe tylko jest, czy niebezpieczeństwu zapobiegnie przez tłumienie niecierpliwości wzbierającej z dniem każdym w duszy tutejszego społeczeństwa aryjskiego, a ustępstwami na rzecz Żydów.

Ja osobiście uważałbym to za bardzo — ryzykowne.

Polak chce i musi być panem w swym własnym domu.

Inaczej być nie może.

 

Kultura, 6 czerwca 1937 r.

 

[1] Litwacy – potoczne określenie Żydów przybywających do Królestwa Polskiego z rosyjskiej strefy osiedlenia, głównie z zachodnich guberni – obecnych terenów Litwy i północnej Białorusi.

[2] Henryk Zbierzchowski (ur. 19 listopada 1881 we Lwowie, zm. 6 listopada 1942 w Krynicy-Zdroju) – polski poeta, prozaik, dramatopisarz, bard Lwowa, laureat nagrody literackiej miasta Lwowa.

[3] Chimera: miesięcznik poświęcony sztuce i literaturze – czasopismo literacko-artystyczne wydawane nieregularnie w latach 1901–1907 w Warszawie.

[4] Batiar (baciar, baciarz) – potoczne i gwarowe określenie „człowieka ulicy” lwowskiej.

[5] Parafraza formuły, którą senat rzymski nadawał konsulom władzę dyktatorską; wezwanie do czujności - Caveant consules (ne quid detrimenti respublica capiat) [łac., ‘niech konsulowie czuwają (by rzeczpospolita nie doznała uszczerbku)’]



tagi: jerzy bandrowski 

bolek
4 lipca 2021 13:45
19     1829    16 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

OjciecDyrektor @bolek
4 lipca 2021 14:07

Batiar czy też po polsku baciar to nazwa używaną  do dzis na Podkarpaciu i oznacza takiego hulakę, rozrywkowego utracjusza (zabawy, alkohol, bójki)...

Ciekawi mnie do kogo należała "Szkocka" we Lwowie, gdzie z kolei Banach przesiadywał z reszta genialnych matematyków?

Co do zaniedbania Lwowa, to dziś podobnie jest z "Małym Lwowem" czyli z Przemyślem - piękne miasto (kościoły, bajkowa secesja), pieknie położone a widać, że kasa na renowacje idzie do Rzeszowa. Przemyśl zaniedbany - szkoda. 

Poznan nie ma ładnej zabudowy...kamienice bez ozdób...już Szczecin i jego secesja o wiele bardziej mi się podoba, choć zoztał po wojnie w 1/3 rozebrany przez komunistów (Wrocław zreszta też) bo "cały naród buduje swoją stolicę".....tak budowano, że większość przedwojennych warszawiaków mieszka obecnie w....Szczecinie, Jeleniej Górze i paru innych miastach na zachodzie Polski.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @bolek
4 lipca 2021 21:33

"Rusini, jak się już rzekło, odcięli się od Żydów swymi spółdzielniami."

Teraz wiem dlaczego Unici to organizacja globalna.

Plus

zaloguj się by móc komentować

Paris @bolek
4 lipca 2021 22:23

Swietne  wspomnienia  !!!

zaloguj się by móc komentować

bolek @OjciecDyrektor 4 lipca 2021 14:07
4 lipca 2021 23:17

A mnie się przypomniało, jak Babcia pytała "Gdzieś baciarzył?" :)

zaloguj się by móc komentować


bolek @Paris 4 lipca 2021 22:23
4 lipca 2021 23:18

Świetne, to prawda :) Jeszcze trochę zostało.

zaloguj się by móc komentować

Wrotycz1 @bolek
5 lipca 2021 08:44

Sentymenta, sentymenta,  a prawa handlowego uczyś się i rozumieć nie ma kto. Nie mówiąc o łączeniu kapitałów i współpracy.

zaloguj się by móc komentować

atelin @bolek
5 lipca 2021 09:29

Coś ten batiar jest blisko Betaru.

zaloguj się by móc komentować

bolek @Wrotycz1 5 lipca 2021 08:44
5 lipca 2021 09:39

Ale że sentymenta niedobre? 

zaloguj się by móc komentować

bolek @atelin 5 lipca 2021 09:29
5 lipca 2021 09:40

Oj tam, oj tam ;-) 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @bolek
5 lipca 2021 09:45

Dlatego właśnie olewam popularność i kontroluję dystrybucję

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Magazynier 4 lipca 2021 21:33
5 lipca 2021 09:47

No właśnie, ja jeden w nowych czasach to napisałem. Są to rzeczy poza horyzontem publicystów współczesnych. Bardzo jestem z siebie dumny. Pan Jerzy powierdził moje intuicje. 

zaloguj się by móc komentować

bolek @gabriel-maciejewski 5 lipca 2021 09:45
5 lipca 2021 10:00

No ale Ty jesteś popularny, i co z tego, że popularny inaczej ;-) a do tego kontrolujesz dystrybucję :D

zaloguj się by móc komentować

Paris @bolek 4 lipca 2021 23:18
5 lipca 2021 21:26

Super...

...  dziekuje  i  czekam  na  ciag  dalszy  !!!

zaloguj się by móc komentować

mooj @OjciecDyrektor 4 lipca 2021 14:07
5 lipca 2021 22:15

do Brettschneidera należała?

 

zaloguj się by móc komentować

bolek @Paris 5 lipca 2021 21:26
6 lipca 2021 08:27

Proszę bardzo :) ciąg dalszy już wkrótce... 

zaloguj się by móc komentować

bolek @mooj 5 lipca 2021 22:15
6 lipca 2021 08:27

Na to wygląda :) 

zaloguj się by móc komentować

mooj @bolek 6 lipca 2021 08:27
6 lipca 2021 11:08

Ale nikomu nie przychodziło do głowy by w innym języku, niż polski, formułować problemy czy dyskutować.

Przekraczając próg "Szkockiej": nie wiem czy panowie Ulam i Rotblat korespondowali ze sobą, spotykali się w późnych latach (mieli trochę inne podejście, Rotblat do "Trinity" zdaje się, że w zespole nie dotrwał), rozmawiali prywatnie. Jeśli - to obstawiam, że po polsku, nie w innym języku. 

zaloguj się by móc komentować

bolek @mooj 6 lipca 2021 11:08
6 lipca 2021 12:00

Nie wiem czy są jakieś relacje z tzw pierwszej ręki, ale też tak obstawiam :) 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować