-

bolek

Fakty autentyczne i mity obalone

Dzisiaj rozpoczynamy wspominki tzw. "wolnomyślicielskie". Będzie o przedwojennych Hartmanach, Urbanach i innych Palikotach, prasie antyklerykalnej, która chyba nieźle sobie wtedy radziła i poczynała. Do tego stopnia, że musiała wkroczyć władza i zamknąć co poniektórych, tudzież skonfiskować nakład. W chwili obecnej wydawnictwa o takim profilu mają łatwiej. Nie ma cenzury, nikt ich nie zamyka, chyba że same się zamykają bo ludzie przestali kupować, czego przykładem są, ogłaszające bankructwo, Fakty i mity.

Tradycyjnie miłej lektury :)

P.S.

Jadę do Kazimierza i na wszelkie potencjalne komentarze odpowiem później :D

 

Potrzebują podpalaczy, dynamitardów i katów

Dobrze zrobiły nasze władze, zamykając, czy zawieszając tzw. „wolnomyślicielskie” pisma i pisemka. Bardzo dobrze. Należało z nimi skończyć. Nie tylko jako z rozsadnikami niskiego, kryminalno-rynsztokowego bezbożnictwa, nie tylko ponieważ właściwie służyły przede wszystkim celom komunistycznym, ale także — ponieważ były ordynarną, jarmarczną, nędzną blagą, zaprzeczeniem wszelkiej kultury, idiotyzmem, nic już wspólnego nie mającym z żadną myślą, „wolną” czy „skutą”, ponieważ były bezwstydnym wyrazem coraz bezczelniej wyzwalającego się chamstwa duchowego, jadowitej matołkowatości i bezmyślnej ciemnoty i jako takie z właściwą sobie nienawiścią i zawiścią opluwały i świętości i — tym samym — wszystko co wyższe i wznioślejsze, sprowadzając tym człowieka do poziomu bydlęcia. I to — w imię „postępu”, „kultury”, i „wolnej myśli”.

Co za perfidia!

Tak. Perfidia! Albowiem jestem święcie przekonany, iż te rzekomo „wolnomyślicielskie” pisemka powstały u nas — na rozkaz, pod pozorem „wolnomyślicielstwa”, którego w Polsce nie ma, wykonując inne zadania i służąc innym celom.

Jakim?

Zadaniem ich było w oczach ciemnych mas poniżyć wszelką kulturę, zburzyć wszelki autorytet, rozzuchwalić ciemnotę, aby w danej, z góry upatrzonej chwili, pozbyła się wszelkiego respektu, nie cofnęła się, nie zatrzymała przed niczym, co dotychczas uważała za „tabu”. Stary to sylogizm rosyjski: — Życie to komórka. Boga nie ma. Z czego wynika: ojca można w mordę bić.

To nie było żadne „wolnomyślicielstwo”, lecz zwykła, ordynarna, a przewrotna robota wywrotowa, w dodatku — typowo żydowska. Kilkakrotnie zaglądałem do tych pisemek. E, świństwo jakieś. Odkładałem je z obrzydzeniem i nie rozumiejąc. Znałem przedwojenne wydawnictwa wolnomyślicielskie. Były wolnomyślicielskie, więc każdy wiedział, co w nich może znaleźć, ale bądź co bądź pisywali w nich ludzie inteligentni, nieraz z talentem, z wiedzą, z pierwszorzędnym polemicznym temperamentem i humorem. Jeśli to nie było mądre, było zajmujące, zabawne, a nieraz można się było dowiedzieć czegoś naprawdę ciekawego z życia ludzi innego sposobu myślenia. A pisywali też publicyści znakomici, których artykuły warto było przeczytać, ponieważ mimo wszystko dawały do myślenia. Nie przekonywały, lecz jako wyraz pewnych przekonań — zastanawiały. Exemplum — „Myśl Niepodległa” Andrzeja Niemojewskiego.

Myśl Niepodległa

Ale to, co za wydawnictwa „Myśli Niepodległej” chciało uchodzić po wojnie, to już były szmatławe broszurki agitacyjne bolszewickiego typu i tak ściśle trzymające się bolszewickiego programu propagandowego, że dla mnie, który wówczas wróciłem był z Bolszewii, były jak gdyby spóźnioną odbitką tego, co tam dawno już czytałem.

Przedwojenna „Wolna Myśl” była dla inteligencji. W szeregach wolnomyślicieli stali w pierwszym rzędzie ex-księża, ex-pastorzy, nauczyciele szkół średnich i ludowych (głównie Niemcy), ludzie wykształceni i kulturalni. Po wojnie „Wolna Myśl” zeszła na ulicę. I wtedy przestała być myślą. Za to stała się przede wszystkim — uczuciem (nienawiści) i hasłem (zemsty). Za pozwoleniem, ale to już nie jest żadna „Wolna Myśl”, lecz obsesja — opętanie — obłęd, który od jakich takich argumentów przeszedł do bluźnierstw i inwektyw.

Nie wytrzymała Bestia. Ryknęła i zionęła smrodem piekielnym.

Nieraz się zastanawiam. Przecież ja się o tych ludzi ocierałem, przyjaźniłem się z nimi, bawiłem. Dowiadywałem się od nich rzeczy często bardzo ciekawych. Byli bardzo uprzejmi, pełni miłości bliźniego i prawdziwej prostoty, z szczerym szacunkiem dla człowieka, jego praw i wolności.

Nic krwiożerczego w ich łagodnym sposobie myślenia nie zauważyłem. A dziś? Nie mogę zrozumieć.

Albo oni się tak chytrze przytaili — ale czyż człowiek byłby zdolny do tak potwornie przewrotnej gry? (Może! Może! Może!) — albo to nie są ci sami ludzie. Po prostu — zluzowano ich innymi. Lecz tak w jednym jak i w drugim wypadku musiał być i musi być ktoś, kto nimi kieruje, kto im wydaje rozkazy, przesuwa szeregi, dobiera ludzi. — Naprzód pójdą ci, potem tamci! — Żyjemy w okresie powieści kryminalnej. Co to za kryminalna powieść! ... Straszne!

Na czym polegała „Wolna Myśl” dawniej? Jaki był jej punkt wyjścia?

Wyobraźmy sobie:

Duchowny jakiś — mniejsza o wyznanie — czy człowiek myślący pilnie szuka prawdy, ucząc się, przetrząsając świat wiedzy we wszystkich jego kierunkach, eksperymentując, badając i głowiąc się w męce dniami i nocami przez długie lata. Ale ni żądzy poznania ni swej tęsknoty ukoić nie może, a duszę ma ambitną i niecierpliwą, nie zdolną ani do pokory, ani do długiego cierpienia. Otóż takiemu nieszczęśliwemu człowiekowi przychodzi pewnego dnia na myśl, że odpowiedź na swe palące pytania znajdzie poza granicami dotychczasowych pewników świata duchowego i umysłowego. Wówczas taki śmiałek z niemałym własnym ryzykiem i niebezpieczeństwem burzy wszystko w sobie i dokoła siebie, neguje to, co dotychczas uważał za zasady i zaczyna „tworzenie świata” od siebie. Staje się „początkiem wszechrzeczy, które istnieją tylko przez jego rozum”. Czego jego rozum nie jest. Jest to tylko nieuniknione. Można by to uznać za początek paranoi lub schizofrenii, ale tak nie jest. Jeśli to tylko nieunikniony egocentryzm człowieka, który, nie mając żadnych innych punktów oparcia, musi polegać na samym sobie. Czasem uda się takiemu sklecić sobie jakiś szałasik nędzny na kształt gorylich gniazd-chatek wśród konarów drzew, a wtedy nędzarz ów zarozumiały, zamieniwszy wspaniałość wszechświata na ciemności i smród bydlęcego schroniska, obwołuje się z pychą „budowniczym nadgwiezdnych miast”. To znów w rozpaczliwą swą i beznadziejnie niedorzeczną imprezę wciąga setki tysięcy, ba miliony ogłupionych przez siebie, a potem sam przed sobą broni się i zasłania ich uznaniem i aprobatą. Albo „stworzywszy” jednodniowy „system” omamień, ginie samobójstwem z tytułem „niezrozumianego”, a z rzeczywistością — bankruta.

Trafiają się wśród tych ludzi urodzeni buntownicy, trafiają się zbuntowani, zrozpaczeni, zuchwali eksperymentatorzy („A co będzie, jeśli ja odrzucę?”), ograniczeni, ludzie rozwinięci jednostronnie czyli, z pewnego punktu widzenia rzecz biorąc, niedorozwinięci, są przerosty i niedorosty itd. Nie wolno zapominać o tak zajmującym zjawisku, że np. z wyjątkiem Lutra, wszyscy reformatorzy religii oraz wielcy rewolucjoniści należą do jednego i tego samego typu fizycznego, a tedy i psychicznego, są mianowicie schizothymikami[1], a nawet schizoidami (Ernest Kretschmer). Ale — to ludzie duchowo tragicznie założeni, albo wytrąceni z równowagi psychicznej, to znów ulegający pewnym zahamowaniom psychicznym, w ogóle — ludzie nieprzeciętni — bo nie chcę powiedzieć anormalni, nie byłoby to określenie odpowiednie. Nie jeden tylko Jakub mocował się z Archaniołem. Tak, ale każdy po tym przez całe życie chromał. To znów zdarzy się człowiek, którego tak zachwyci jakiś przecudny, przedziwny, drobny szczególik z życia wszechświata, iż z tej cząsteczki zrobiwszy sobie całość, całkowicie się w niej zatraci. Wiele kuszących, a zwodniczych ponęt ma materialistyczna koncepcja świata i życia. Ułatwia. Świat w mikroskopie zawarty. Znamy. Ci ludzie nie tylko myśleli, pracowali, ale i cierpieli — ci wolnomyśliciele. Tam były tragedie. Byli to przeważnie ludzie małej i słabej wiary, którą zagłuszała o wiele większa sprawność umysłowa. Tej to sprawności umysłowej, nadto wybujałej, padali ofiarą. A sprawność umysłowa nie jest mądrością. Sprawność umysłowa jest narzędziem. Człowiek imponującej sprawności umysłowej może być skończenie głupi, a przede wszystkim — zupełnie pusty. Wyobraźcie sobie teraz takiego człowieka, małej i słabej wiary, a niezmiernie sprawnego umysłu i wyobraźcie sobie, że życie zasypuje go podstępnymi pytaniami, zagadkowymi, dwuznacznymi faktami. — O! życie to robi! A człowiek wielkiej sprawności umysłowej, lecz wiary słabej, więc bez treści w duszy, chłonie to wszystko, szereguje, klasyfikuje, sumuje — i w sumie wypada mu negacja Boga i Jego porządku. Gdyby ten człowiek miał wiarę mocną, odrzuciłby schlebianie swego rozumu, powiedziałby sobie: — Tak, rozum pokazuje mi taki obraz, negujący Boga, ale ten rozum jest ograniczony (zaiste — jest!), więc to musi być złuda! Zatem ja ją odrzucam, bo przeczy mej wierze, a w cierpliwym i pokornym szukaniu, wiary się trzymając, znajdę może wyjaśnienie i rozwiązanie zagadki. I to się zdarza po dziesiątkach lat nieraz. Byle wytrzymać, nie oddalić się od wiary. I to się opłaci. Ale on — wiary nie ma, a raczej ogłupiony przez nieszczęsną sprawność umysłową, przesuwającą mu w mózgu przesłanki, sądy i wnioski mechanicznie jak gałki w liczydle, wierze nie dowierza, idzie na lep mechanicznego myślenia, drepcze pokornie i posłusznie za wnioskiem fałszywym i dochodzi — do absurdu. Upiera się przy nim — bo co ma zrobić? A czart się śmieje! Obraz prawie że banalny, lecz zawsze prawdziwy i głęboki: Człowiek z twarzą tępą (fanatyk własnego rozumu) lub chorą, przed nim rozwarta księga, przy nim szatan, pokazujący mu palcem jakiś wiersz na karcie księgi, drugą dłonią zasłaniający uśmiech szyderczy i drwiący. Oto — wolnomyśliciel. I w tym jest opętanie, ale o tym kiedy indziej. To jedno muszę stwierdzić. Niejednego poważnego wolnomyśliciela znałem. Byli to ludzie dobrzy, nawet sympatyczni, każdy jednak sprawiał wrażenie, jak gdyby był rekonwalescentem po bardzo ciężkiej chorobie. Coś w nich było ubitego. Dusze ich nie miały ognia radości życia. Widziałem za to żar nienawiści i płomienistą chciwość boju. Rzecz dziwna: ci ludzie odwoływali się wciąż do tolerancji, wytykali drugim na każdym kroku jej brak, sami jednak byli skrajnie nietolerancyjni. Dziś, gdy już zrzucili maski, o „tolerancji” ich, aż nadto wymownie świadczą setki spalonych kościołów hiszpańskich.

Bliżej przyjrzałem się życiu gminy wolnomyślicielskiej w Pradze Czeskiej, przed wojną i po wojnie. Co tam widziałem, opowiem przy sposobności, ponieważ to są rzeczy istotnie zajmujące, dziś zaznaczę pokrótce, że ta gmina pracowała kulturalnie i umiała za swe przekonania cierpieć. Moje wspomnienia z kilkakrotnego zetknięcia się z tą gminą, jej instytucjami i niektórymi członkami, są raczej wesołe, niż pełne oburzenia. W życiu nie widziałem ludzi bardziej komicznie załganych. Wszystko tam w piętkę goniło do tego stopnia, że trudno było uwierzyć w powagę tych poczynań. Ja osobiście, znając ekscentryczny humor Czechów, miałem głębokie przekonanie, że to paręset dziwaków bawi się w ateizm, aby zwrócić na siebie uwagę publiczną, stać się „czymś”, zaakcentować w knajpie przy szklance piwa swoje „jaaaa!”

Ale, jak się już rzekło, ludzie tam za swe przekonania cierpieli.

Więc był fakt: Niejaki Karol Toman[2], utalentowany, młody (za moich czasów) poeta wystąpił z Kościoła rzymsko katolickiego.

Karel Toman

To znaczy, w Pradze, gdzie mieszkał, musiał pójść do specjalnego departamentu wyznań w magistracie i tam złożyć odpowiednie zawiadomienie piśmienne z umotywowaniem. Urzędnik zapytywał, czy to jego postanowienie nieodwołalne, po czym dawał mu jeszcze parę tygodni czasu do namysłu. Po tych dwóch tygodniach petent, o ile się nie rozmyślił, zostawał urzędowo z listy rzymskich katolików skreślony, o czym magistrat zawiadamiał odpowiednie władze kościelne i podawał od siebie ogłoszenie do pism. Od tej chwili bezwyznaniowego nie obowiązywały formy obowiązujące katolików, czyli że np.. w sądzie nie przysięgał, lecz dawał słowo honoru, za którego fałszywość karany był tak samo jak za krzywoprzysięstwo. Ponosił też następstwa tego swego kroku. W wypadku Tomana — syna rolnika czy nauczyciela wiejskiego na Słowacczyźnie czesko-morawskiej — były one bardzo przykre. Wyparła się go rodzina, w Pradze wszyscy się od niego odsunęli, zaczęli go bojkotować, było źle. Chłop nie wytrzymał ani presji materialnej, ani moralnej, powrócił na łono Kościoła i już z całym przekonaniem przy nim wytrwał. Wiem, bo widziałem się z nim po wojnie.

U nas przed wojną wolnomyślicielstwa nie było. Działalność Andrzeja Niemojewskiego[3] uważam za sensacyjne kawały d'un enfant terrible.

Andrzej Niemojewski

Dlaczego — powie się w dalszym ciągu. Na ogół, gdy w takich Czechach o religii mówiono wciąż, gdy tam toczyły się publicznie religijne dysputy, w Polsce poruszenie tematu religijnego, przypuśćmy, w salonie, uważane było za nietakt towarzyski. A nie pochodziło to wcale ani z religijnej drażliwości, ani tym bardziej z religijnej tolerancji. Przeciwnie; był to najzwyklejszy religijny indyferentyzm. Obowiązki religijne „odwalało się” urzędowo, ewentualnie przy myśli o umarłych lub chorych, z łezką w oku i zaczerwienionym koniuszkiem noska, a zakończywszy westchnieniem ulgi, już się o religii nie myślało. Ładnie, ale stanowczo za mało.

I jakżeż w takim społeczeństwie mogła powstać „Wolna Myśl”?

Po co?

Nie było jej. I — moim zdaniem — zupełnie dobrze stało się, że jej nie było. Bo, ostatecznie, to przelewanie z pustego w próżne. Naród nasz nie mędrkuje, przy swej niewątpliwej inteligencji i niepoślednich zdolnościach, nie posiada wybitniejszych skłonności do filozofii. Bez filozofii on się doskonale potrafi zorientować w życiu, w faktach (gdy mu się chce). A ma wielki, cudowny dar — wiary. Prawda, że dar ten nieraz karygodnie zaniedbuje, skutkiem czego potem cierpi, pokutuje za swe lenistwo duchowe często bardzo ciężko. Ale — beznadziejny nie jest.

Aż tu nagle — jeden, drugi proces polityczny. Ma przysięgać świadek, wysoki urzędnik państwowy, — Powiada, że on nie chce przysięgać. Dlaczego? Bo nie uznaje. Czego nie uznaje? Przysięgi. Za pozwoleniem, tak ,,nie idzie”. Nie uznaje religii Kościoła? — Nie uznaje! — Wobec tego sąd odstępuje od zaprzysiężenia go i bierze od niego słowo honoru. Za tym świadkiem tak samo postępują inni. Wolnomyśliciele — proszę ja kogo!

Stało się to publicznie i muszę brać to w tej formie, jak się stało. Inaczej musiałbym przypuszczać, że świadkowie ci udawali tylko wolnomyślicieli, aby nie przysięgać krzywo — tak z powodu obawy Boga, jak też i ze względu na ewentualne konsekwencje sądowo-prawne. Woleliby zatem raczej dać nieuczciwe słowo honoru, niż krzywo przysiąc. I dlatego publicznie wypierali się Boga i swej wiary. Logika — że niech to dunder świśnie. Otóż ponieważ o takie błazeństwo tych panów posądzać nie można, musimy im na słowo uwierzyć, że są — bezwyznaniowymi.

Okazało się to dowodnie, gdy mieli przysięgać. Przed tym nie. Przed tym panowie ci korzystali z wszystkich dobrodziejstw, jakie daje przynależność do Kościoła katolickiego. Pomijam już, że z punktu widzenia ustawy austriackiej — proces odbywał się w Krakowie — wyznania tego rodzaju, poczynione w czasie rozprawy, od przysięgi nie uwalniają („Ty nic nie mówiłaś przedtem, to nas twoje gadanie nie obchodzi teraz!”). Najważniejszą rzeczą jest, że panowie ci religijne swe lub antyreligijne przekonania skrywali, udając prawowiernych katolików, oszukiwali i swą zwierzchność i kolegów i społeczeństwo i w ogóle — wszystkich dokoła. To — wolnomyśliciele? Ciemne jakieś typy, a nie wolnomyśliciele, oszuści z pod ciemnej gwiazdy, ludzie bez przekonań, dosłownie — bez czci i wiary!

Ale może ktoś powie: Agnostycy, których nie obchodzi nic, prócz kariery i poborów, cynicy, z jakich przeważnie składa się służba, „klamkę pańską”, uważająca za swego boga, posiepaki.

I takich ludzi zwalnia się od przysięgi, a darzy się przywilejem słowa honoru?

I znowu:

Bądź co bądź, to — nie wolnomyśliciele.

Innych u nas nie było i nie ma.

To znaczy — są ludzie w niezgodzie z religią, z Kościołem. Niewątpliwie są. Inteligenci — uczeni, przyrodnicy, filozofowie, lekarze — zwłaszcza psychiatrzy. To — tak. Ale oni uważają to za swą sprawę osobistą, przekonań swych nikomu na nos nie wieszają, nie wypowiadają Kościołowi ani religii walki, nie organizują się w kluby, nie występują ani korporatywnie, ani agresywnie. Jest też sporo wolnomyślicieli, i to typowych, zajadłych — wśród ludu. Prawie w każdej wiosce jest ich kilku. Nie widać ich w kościele — ci ludzie, przeważnie aspołeczni, trzymają się w ogóle najchętniej na uboczu — ale też siedzą cicho. Że się z ludźmi porozumiewają, że ze wsią utrzymują kontakt, a wieś z nimi, to dla mnie nie ulega wątpliwości, jak i to, że ich sposób myślenia jest na wskroś rewolucyjny, zarzucić im jednakże nie można nic, prócz obojętności religijnej. Tacy ludzie są w każdym społeczeństwie i w każdym kraju. Na ogół jednak wolnomyślicielstwa w prawdziwym znaczeniu słowa u nas nie ma. W Polsce nie religia jest sprawą osobistą, lecz wątpliwości, negacja. Odwrotnie, niż w Czechach lub gdzieindziej; protest swej negacji nie narzuca, milczy, nie chcą mącić ogólnej harmonii, zresztą — ostrożny! I to mądrze, uczciwie, że ostrożny. Bo iluż było takich, którzy się buntowali całe życie, aby wreszcie w chwili ostatniej — odwołać. Nie jest się nigdy w negacji pewnym. (Chyba!) Wielu było takich, którzy przez całe życie wątpiąc, na stare lata uwierzyli i odwołali. Na odwrót jednak nie ma takich, którzy by, przez całe życie wahając się, na starość lat, czy w ostatniej chwili, wiary się wyparli, religię odrzucili. Tego — nie ma.

Za to jest u nas bardzo dużo materiału na bezbożników. Bo dużo jest nieokrzesania, duchowego chamstwa, prostactwa, które w oczach wielu uchodzi za tężyznę. Dodać do tego należy powszechne zdziczenie, biedę, nędzę, bezrobocie (starsi przy dzieciach, rozumie się, krytykują świat i klną ostatnimi słowy wszystkich i wszystko, przy czym zdanie „Niech diabli wezmą taką Polskę!” wcale do rzadkości nie należy), zły przykład, bolesne przykłady, okropne kontrasty, krzywdę i brak serca. Dorosły nie może naporu tych klęsk wytrzymać, chorzeje psychicznie, załamuje się. Młody — wyciąga z tego wszystkiego konsekwencje, buntuje się, zawzina, dziczeje. Nie ma dla niego nic świętego. Są głodni i syci. On nienawidzi jednych i drugich. Pierwszych — ponieważ robią mu konkurencję, drugich za to, że są syci. Nie jest bynajmniej pełen niewiary. Głodny, cierpiąc niezliczone męki nędzy, wie jednak, że Bóg jest. Nie wie, za co On go karze i prześladuje, lecz wierzy w Niego, Nie wierzy w ludzi, których też nienawidzi. Ten nie ma respektu przed niczym. On — i jego rówieśnik — syty, a głupi i zarozumiały parobek wiejski, czasem syn zamożnego gospodarza. Nie biedota wiejska, bo ta jest pokorna. Ale ten głupi parobek, któremu wmawiają — a on chętnie w to wierzy — że on tak samo dobrze potrafi wszystko jak i inni, i że największą sztuką i najważniejszą pracą dla społeczeństwa jest rozrzucanie gnoju. A także ten syty, wiecznie żujący chleb wyrostek, który z niczego sobie nic nie robi i wszystko ma w , bo oni zawsze mają co jeść, oni mają ziemi dość, a teraz jeszcze parcelacja przyjdzie, im nikt nic nie zrobi...

Bezczelnie spojrzy w oczy, zaśmieje się tym ordynarnym, gardłowym śmiechem, powie jakieś grube słowo i ucieknie. A potem będzie z daleka pokrzykiwał i urągał. Starsi zaś uśmiechają się pod wąsem i udają, że nie widzą, że nie słyszą... Radzi!

Wbrew szkołom — a może — dzięki dzisiejszym szkołom — namnożyło się tego w ostatnich czasach bardzo dużo, więcej, niż było kiedyś.

Ale to też — nie wolnomyśliciele.

Jednakże — ten właśnie materiał ludzki, bezkrytyczny, brutalny i w gruncie rzeczy dziki, jest najbardziej upragnionym współpracownikiem dzisiejszej „Wolnej Myśli”, która nie potrzebuje myślicieli, lecz podpalaczy, dynamitardów i katów.

Dlatego — jeszcze raz — najwyższy był czas, aby pisma tej organizacji zamknięto. 

 

Kultura 8 listopada 1936 r.

 

[1] Schizotymik według typologii Ernsta Kretschmera to człowiek oschły uczuciowo, zamknięty w sobie, drażliwy, nietowarzyski, nieśmiały oraz nadmiernie kontrolujący reakcje emocjonalne.

[2] Karel Toman (ps. Antonín Bernášek) (ur. 25 lutego 1877 w Kokovice – 12 czerwca 1946 w Pradze) czeski poeta, autor epickich poematów miłosnych.

[3] Andrzej Niemojewski herbu Rola ps. „Lambro, Lubieniec A., Rokita” (ur. 24 stycznia 1864 w Rokitnicy, zm. 3 listopada 1921 w Warszawie) – polski poeta, pisarz i publicysta okresu Młodej Polski, religioznawca oraz społecznik.

 



tagi: jerzy bandrowski 

bolek
18 lipca 2021 09:00
12     1612    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

bolek @bolek
18 lipca 2021 20:25

Jak to powiadają - nie wszyscy na raz :D

No nic, prosto od Waszego korespondenta z Kazimierza.

Sezamie otwórz się!

Sala czeka na zacne grono Prelegentów i Nawigatorów.

A po wyczerpującym dniu, wypełnionym ważnymi treściami, czekają przytulne pokoje, dające wytchnienie :)

Generalnie bardzo fajne miejsce.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @bolek 18 lipca 2021 20:25
18 lipca 2021 21:01

Miejsce fajne, ale co z 4 falą

zaloguj się by móc komentować

Draniu @gabriel-maciejewski 18 lipca 2021 21:01
18 lipca 2021 22:30

Niestety z moich wyliczeń i nie tylko .. Delta napływa. Sądzę, że wariant optymistyczny odpada.

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @Draniu 18 lipca 2021 22:30
18 lipca 2021 22:37

a może tak: piąta konferencja na piątej fali ?

zaloguj się by móc komentować

bolek @gabriel-maciejewski 18 lipca 2021 21:01
19 lipca 2021 00:07

Otóż to. Dlatego stwierdziłem, że nie będę przekładał rezerwacji kolejny raz, a jak nas nie zamkną i konferencja dojdzie do skutku to znajdzie się napewno jakieś lokum :) W chwili Kazimierz sprawia wrażenie niejakiej normalności. 

zaloguj się by móc komentować

bolek @bolek
21 lipca 2021 10:03

Podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Nie wiem, nie sprawdzałem :)

Z Krakowa do Kazimierza, gugiel proponuje trzy trasy: przez Rzeszów, przez Radom i jak się okazało przez Wąchock :)

Rzeszów sobie darowałem, bo na obwodnicy jakieś roboty a poza tym mam alergię na polskie "autostrady". Stwierdziłem, że podciągnę S7 do Radomia i potem w prawo do Kazimierza. Trzecia opcja zakładała wcześniejsze odbicie w prawo. Czasowo i odległościowo, to samo co przez Radom. No to odbiłem wcześniej i jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłem tabliczkę Wąchock, który kusi hasłem "Między historią a humorem".

W drodze powrotnej przystanek obowiązkowy czyli Opactwo OO. Cystersów.

Poniżej mała namiastka tego co najlepiej zobaczyć samemu na miejscu.

Ogródka warzywnego pilnuje sympatyczny czworonóg :)

Jak Bóg da, do zobaczenia w październiku! :)

P.S.

W Wąchocku gałka lodów za 4 zeta ;-)

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @bolek 21 lipca 2021 10:03
21 lipca 2021 19:32

Wspaniałe wnętrza. Ja też otoczyłem się w meszkaniu obrazami "mistrzów" i jakoś lepiej mi się myśli.

zaloguj się by móc komentować

bolek @Brzoza 21 lipca 2021 19:32
21 lipca 2021 23:35

To tylko namiastka :) Trzeba tam być na miejscu, zanurzyć się w te wnętrza, równocześnie wsłuchując się w modlitwę zakonników, która rozbrzmiewa w całej świątyni. Bezcenne! 

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @bolek 21 lipca 2021 10:03
22 lipca 2021 22:34

Ten piesek czuje. Nie słucha.

 

P.S.

czy zamrażarka to jak bezos w kosmosie ?

uff...

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @bolek 23 lipca 2021 08:54
24 lipca 2021 00:01

Pięknie pan to zdjął !

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować