-

bolek

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Powoli zbliżamy się do końca naszej podróży w przeszłość. Przed nami ostatni rozdział z książki, która nigdy nie zostanie wydana, i w sumie chyba nie ma takiej potrzeby. Zawsze będzie można poczytać tutaj, albo w tzw. oflajnie, po uprzednim zapisaniu sobie na twardym dysku, czy gdzie tam kto woli.

Na koniec zostawiłem wspomnienia masarykowe.

Jerzy jak sam pisał, był fanem TGM-a. My teraz traktujemy tą jego "fascynację" z lekkim pobłażaniem. No cóż, w czasie gdy go poznał, był młodym człowiekiem, studentem Uniwersytetu Karola. Masaryk, można gdybać, miał pewnie gadane i potrafił "uwodzić". No i Jerzy został "uwiedziony", i tak mu zostało. Historie są ciekawe i w sumie  o to chodzi :-)

 

Moje spotkania z Masarykiem

Inni pisać będą o Masaryku jako o wielkim rewolucjoniście czy mężu stanu, inni jako o profesorze, filozofie, nauczycielu i wychowawcy Narodu, jeszcze inni jako o historyku.

Nie pociągały mnie ani te jego wartości, ani te jego rysy charakteru.

Gdy już wiadomo było, że umiera, zacząłem myśleć o nim i myślałem dużo, jako o Człowieku—

— jako o wybitnym Człowieku, którego w życiu nieraz na swej drodze spotykałem.

Jako o jednym z tych Wędrowców, których się nie zapomina.

Wspomnienia o tym Człowieku, którego kochałem, a który — dumny jestem z tego — lubił mnie, spisałem szybko i oto szereg obrazków, powiedziałbym, zdjęć migawkowych.

Spisałem je kolejno tak, jak przychodziły mi na myśl.

Może widać w nich Masaryka prawdziwego.

Od profesora na katedrze uniwersyteckiej, u którego nóg siadywałem — przez wojnę i rewolucję — aż do krzesła prezydenckiego na Hradczańskim Zamku.

Napomknę:

Masaryk, wielki patriota, z musu łączył się czasem z tymi, którzy, moc mając, mogli mu pomóc w odzyskaniu wolności swego ukochanego Narodu. Mógł być Wolnomularzem. Nie znamy dobrze tych spraw, lecz Wolnomularzem był też jeden z największych budzicieli narodu czeskiego i twórca gramatyki czeskiej, abbé Dobrovský[1]. Nie każdy mason musi być wolnomyślicielem tak, jak nie każdy dureń, ordynarny bydlak, świniaczący plugawym pyskiem na wiarę i Kościół, jest masonem. „Bezbożnicy” to w walnej większości sfera ujadających psów masońskich.

Masaryk nie był ateistą. Był człowiekiem wierzącym. Był husytą, członkiem sekty, której wyznawcy umieli płonąć na stosie za swe przekonania. Mógł się mylić, jak to pięknie określa nasz Kościół, „żył w błędach”, lecz starając się pracować dla dobra Ludzkości, dla Dobrej Sprawy, „żył w tonie Chrystusowym”. Człowiekiem był czystym.

Nie żyje.

Bóg już go osądził.

I jeszcze jedno:

Masaryk wiedział, ku czemu złe siły pchają jego Ojczyznę. Gdy widział, że brak mu już sił, usunął się.

Na katedrze — Panowie: Bóg jest!

Wielka, szara sala wykładowa, ciemnawa w bladym, chorowitym świetle jesiennego popołudnia. Ale światła jeszcze nie zapalone. W ławkach ciemna masa studentów, szarych twarzy, tu i tam łyskających okularami, ciemnych przeważnie głów. Ta masa jakby zastygła. Milczy. Nie rusza się. Słucha.

Na katedrze stoi za stołem profesor. Pięknie sklepiona, okrągła czaszka, łysa, z srebrzącym się wianuszkiem włosów. Wysokie, myślące czoło z paru poprzecznymi zmarszczkami. Spoza szkieł złotego pince-nez błyszczą jasne, szare oczy, mądre, myślące, głębokie. Oczy filozofa? Można by tak powiedzieć, bo ten uczony wykłada filozofię. Ale te oczy są nie tylko wiedzącymi i rozumiejącymi oczami mądrego filozofa. To równocześnie oczy marzyciela, poety.

A właściwie, tak całkiem, ale to całkiem po prostu, aby nie mędrkować:

To oczy dobrego, prostego, rozumnego człowieka.

Twarz, w stosunku do wysokiego czoła i okrągłej czaszki, drobna, owalna. Prosty nos, względnie długi, o ostrym, cienkim grzbiecie, na końcu czerwonawy. Siwawy wąs, nie zbyt bujny i nie zbyt długi, siwa bródka w szpic.

O ile go widać zza stołu, profesor jest średniego wzrostu, smukły w ciemnym garniturze marynarkowym, lecz szeroki w ramionach, dobrze zbudowany.

Gestykulacja umiarkowana, nawet — bardzo oszczędna. Charakterystyczne: pochylenie głowy i jak gdyby zapatrzenie się w stół, podniesienie głowy nieco nagłe tak, że wygląda na odrzucenie jej w tył, równocześnie pełne, otwarte spojrzenie, rzucone przed siebie, rzekłbyś, komuś wprost w twarz, poprawianie pince-nez na nosie i ruch jak gdyby skrobania ołówkiem lub uderzania nim w stół. Ten ostatni ruch typowo profesorski.

Tak wygląda na katedrze profesor Tomasz Garrigue-Masaryk. Bożyszcze studentów. Nadzieja inteligencji czeskiej. Czerwona płachta na czeską demokrację narodową, na „młodoczechów”[2], skandal chodzący dla wszystkich konserwatystów, postrach intrygantów wiedeńskich, groźba dla czeskich nacjonalistów niemieckich. — Der grosse Czeche! — mówią o nim z szacunkiem i z lękiem. Z lękiem!

To wszystko — ten skromny profesor na katedrze?

Nigdy bym tego nie przypuścił.

Zwykły sobie, cichy, sympatyczny, starszy pan, prawdopodobnie nawet poczciwy.

Zdarzają się tacy Czesi, na prawdę bardzo dobrzy i poczciwi.

I otóż — profesor Masaryk podnosi nagle głowę.

Błysnęły szare oczy zza szkieł w złotej oprawie.

Spojrzały prosto przed siebie jak gdyby komuś w twarz.

Komu?

Komu w twarz?

Prawdzie!

Jasny, tenorowy głos mówi nie zbyt donośnie, ale wyraźnie i z przekonaniem:

— Panowe! Aby mezi nami nebylo snad niejakeho nedorozumieni:

Buh je!

— (Panowie! Aby między nami nie było przypadkiem jakiegoś nieporozumienia: Bóg jest!)

Tomas MasarykWyznanie wiary uczonego.

Pogląd na świat nie materialistyczny.

Ale po co to, po co?

Albowiem profesor logiki (Krejczi) wykład swój inauguracyjny rozpoczyna zdaniem:

— Panowe! Aby mezi nami nebylo niejakeho nedorozumieni: Buh ne egzistuje!

— (Panowie! Aby między nami nie było nieporozumienia: Bóg nie istnieje!).

Masaryk umarł jako człowiek czeskiego Kościoła Narodowego.

Nie był ateistą.

Sehr gefährlich!

Jako student mieszkałem w Pradze Czeskiej przez jakiś czas na Małej Stranie z Niemcem, „suplentem” gimnazjalnym, czyli z „zastępcą nauczyciela”.

Żyliśmy w przyjaźni.

Spędzaliśmy czas na ogół w pozycji horyzontalnej, tj. leżąc w łóżkach i czytając. Zmuszały nas do tego trybu życia nader szczupłe rozmiary pokoiku a także brak pieca.

Jeśli nie jedliśmy kolacji w domu, wychodziliśmy na miasto. Wtedy szliśmy też rozumie się i na piwo. Po piwie na czarną kawę do kawiarni „Victoria” na Małostrańskim Placu.Cafe Victoria Praga

Cafe Victoria (na wprost, 1 piętro)

Jest to bardzo piękny plac, z dwóch stron otoczony placami z sklepionymi na filarach podsieniami. Z trzeciej strony są domy nowoczesne, przeciwległa zaś do nich ściana czwarta jest spiętrzona. Tworzy ją naprzód mały, jednopiętrowy dom czy pałacyk z dachem z „prajsli” koloru starego „sherry”, potem wysoki pałac, dziś jakiś gmach rządowy, za nim gigantyczny, wspaniały, barokowy Kościół św. Mikołaja, dzieło słynnego budowniczego baroku, Dienzenhofera, gmach, zdawałoby się, z ciemnego, oksydowanego złota z kopułami z turkusów. Ten gmach pochodzi z czasów tzw. w Czechach „reakcji jezuickiej”. Jest groźną dla Czechów pamiątką i symbolem.

Przed tą czwartą ścianą stał za moich czasów pomnik słynnego jenerała austriackiego, Radecky’ego[3],Radetzky zniemczonego Czecha, zwycięzcy z wojny austriacko włoskiej. Jenerał stał na cokole, pompatycznie czy entuzjastycznie wymachując rozwianym sztandarem, u jego stóp zaś, oddzierając się od boków cokołu, grozili spokojnym przechodniom karabinami i bagnetami, upojeni snadź niespodziewanym zwycięstwem żołnierze różnych rodzajów broni cesarskiej i królewskiej armii austro-węgierskiej.

Doskonale widać było ten śmieszny, nadęty pomnik z okien „Victorii”, znajdującej się na pierwszym piętrze.

Jak się już rzekło, przychodziliśmy z Niemcem do tej kawiarni zwykle po piwie, więc dość późno — jak na Pragę — gdzieś około 11 godz. w nocy.

Ale pewnego razu wstąpiliśmy tam na gazety po południu.

W zimie.

I znów — popołudnie było szare, w dodatku przyciemnione olbrzymim cieniem prawie czarnego w słabym świetle ogromnego gmachu kościoła św. Mikołaja. Majestatyczny gmach był w takie dni ponury, wysterczał tak dumnie ponad otaczające go domy i pałace, że zdawał się niemal deptać po nich, kopać je pogardliwie, był w swej wielkości wyniośle lekceważący, nawet brutalny.

Siedliśmy sobie za jakimś stołem, wypiliśmy po filiżaneczce czarnej kawy i zanurzyliśmy się w stosach dzienników i pism ilustrowanych, które kelner przed nami ułożył.

Sala nie była zbyt duża. Miała, o ile dobrze pamiętam, cztery wysokie okna, w których wnękach stały stoliki — wszystkie zajęte i pełne pism w ramach lub w twardej oprawie z skówkami na rogach. Było zupełnie cicho. Słychać było tylko szelest przewracanych kartek.

Nagle Niemiec trącił mnie lekko łokciem i szepnął:

— Da hab'n Sie ihn! Da habn Sie ihn!

— Wen denn? — zapytałem zdziwiony.

— Den Massarik! Dort, im Fenster!

Istotnie, w jednym oknie widać było na tle kościoła św. Mikołaja czarną sylwetkę twarzy Masaryka.

— On tu codzień przychodzi na gazety — tłumaczył mi Niemiec — i w tym oknie jest jego „sztamtisz”. Zdziwiłem się nieco. „Victoria” nie była kawiarnią pierwszorzędną. Na Małej Stranie w ogóle nie było pierwszorzędnego lokalu. Była to konserwatywno-klerykalna dzielnica kościołów, klasztorów, pałaców i biur. Klientelę lepszych restauracji i tej jedynej kawiarni stanowili urzędnicy i emeryci, gorszych — podurzędnicy i służba pałacowa. Profesorowie uniwersytetów i technik, literaci, inteligencja i artyści chodzili do „Unionki”. Co ciągnęło Masaryka do tej właśnie prawie że małomiejskiej kawiarni?

Prawdopodobnie — ta jej małomiejskość, ten jej prowincjonalny charakter, spokój, cisza. A może właśnie — ten przygniatający pomnik — klęski Narodu, pyszna, ponura świątynia?...

I hałasująca u jej stóp, wywijająca nieprzytomnie bronią gromadka żołdaków austriackich, niosąca, pomyślałbyś, na plecach jenerała zupaka z niedorzecznym sztandarem?

Ambiwalencja?

Wielki patriota czeski przychodził tu, aby patrzeć na to, co najbardziej znienawidził?

Nie wiem.

Ale po wojnie pomnik Radecky'ego z tego placu zniknął.

Linia suchego, czystego profilu Masaryka nie miała rytmu gwałtownego ani zaczepnego. Dość ostra, lecz bez nagłych załamań posiadała „legato” wcale łagodne.

— On z pewnością Austrię rozbije i zostanie prezydentem republiki czeskiej! — szeptał mój Niemiec. — Jest to człowiek niebezpieczny, bardzo niebezpieczny! Der Mann ist gefährlich, sehr gefährlich!

— Nie rozumiem! — wzruszyłem ramionami. — Czemuż go w takim razie rząd nie zamknie?

Niemiec potrząsnął przecząco głową.

— Es geht leider nicht, es geht nicht!

Wzruszył ramionami.

— Za nim stoi cały świat! — dodał.

— A no! — pomyślałem. — Jeśli nawet rząd austriacki nie śmie Masaryka aresztować i zamknąć — der Mann ist wirklich sehr gefährlich.

Na czatach

Jak długo gniewał się cesarz Franciszek Józef I na Czechy i Pragę Czeską i czemu, już nie wiem i nie pamiętam, ale nagle przeprosił się, też nie wiem czemu, i przyjechał do Pragi coś na tydzień.

Było znowu popołudnie i znowu szare, tylko że względnie ciepłe, bo miało się ku wiośnie.

Mieszkałem wtedy tuż pod Hradczanami, nawet pod samym Hradem.

Sąsiadowałem z ks. Schwarzenbergami. To znaczy — mieszkaliśmy vis-à-vis, „przez ulicę”. Schwarzenbergowie w swym wspaniałym pałacu renesansowym, ja w swym oryginalnym pokoiku, do którego schodziło się całe piętro pod ziemię, lecz którego okno znajdowało się na wysokości drugiego piętra. (Dom zbudowany był na stromym zboczu).

Było to na ulicy Nerudowej, która dawniej nazywała się Ostruhową ze względu na swój kształt, przypominającą ostrogę rycerską. Stara ta i wąska, ciasna ulica, miejscami wcale stroma, pnie się naprzód w górę, aż wreszcie, już tuż pod Hradem, u najwyżej w Pradze położonej czteropiętrowej kamienicy (nazywa się „U piękne wyhlidky”, „Belle Vue” lub „Belveder”) załamuje się w szpic rycerskiej ostrogi.

Tedy: Dzień był szary, posępny, nawisłe granatowo popielate niebo, zresztą ciepło, sucho. Nieprzeliczone tłumy ludzi cisnęły się po obu stronach Ostruhowej ulicy, utrzymywane w porządku przez policję mundurową (miejską, nie wojskową) i tajną.

W uroczystej ciszy — bo miasto przycichło zupełnie — waliły działa, dzwoniły dzwony i słychać było coś niby krakanie niezliczonych stad kawek czy wron, jakieś wrzaskliwe „rrraaa! rrraaa!”.

To witano „miłościwie nam panującego sędziwego monarchę”.

Nagle zrobił się w tłumie ruch.

Na dole pokazały się pojazdy.

Pierwszy nie wiem czyj, w drugim siedzieli „panowie z policji”.

Na ich widok umundurowana policja czym prędzej zaczęła uciekać i chować się w bramach domów. Cesarz nie lubił widoku umundurowanej policji podczas takich uroczystych wjazdów.

Jadący powozem panowie z policji wyrzucali ramiona w górę. Miało to znaczyć: — Hoch! Hoch! Hoch!

Tłum posłusznie zaryczał: — At'żije-e -e -e -e!

Słychać było tylko entuzjastyczne: -e-e-e -e -e-eeeee!

Bardzo uroczyście, ładnie i muzykalnie.

Pokazał się dworski „pojazd”. (Rozumie się „pojazd”, gdzieżby „powóz!”). Białe araby — bardzo ładne. Na koźle stangret (nikt na niego nie patrzył) i cesarski strzelec (zielony mundur złotem, kapelusz z białymi piórami, białe, łososiowe spodnie, lakierowane buty, kordelas („Hirschfanger”) z złotą rękojeścią i w pozłacanej pochwie. W odkrytym powozie po prawej ręce „sędziwy monarcha” w białym jeneralskim „waffenrocku” i w jeneralskim kapeluszu stosowanym z zielonymi piórami, salutujący się i uśmiechnięty i starczo i lalkowato, po jego lewicy jego przyboczny adiutant jenerał hr. v. Paar[4]. Dokoła karety galopujący ciężko Burg-żandarmi w ciemno-zielonych „waffenrockach” w hełmach ciemno-zielonymi pióropuszami.

Wiodące na pierwszy dziedziniec wrota ażurowej kraty szeroko otwarte. Na prawo schody. Na schodach kardynał Szkrbensky z duchowieństwem. Tuż przy schodach na prawo i na lewo tłum oficerów aktywnych i rezerwowych. Nagle błysnęło w powietrzu. Tysiące rąk w białych rękawiczkach skoczyły ku głowom. „Najjaśniejszy Pan wysiadł z karety i właściwym sobie sprężystym, elastycznym krokiem…” „młodzieńczy wygląd . ..”.

— E-e-e-e-e-eeeee! — wrzeszczą tłumy.

U-um! U-um! — walą działa.

Dzwony umilkły.

Tylko jedna sygnaturka uparcie dzwoni i dzwoni w popielato granatowych, ciężkich chmurach.

Nie było wtedy przyjemnie mieście. Nigdy się nie wiedziało, gdzie policja zamknie ulice, którędy pojedzie znów kareta cesarska z wyzłacanym strzelcem w kapeluszu z białym pióropuszem. W dodatku Praga zapłonęła naraz patriotyzmem monarchicznym miłością do monarchy i dynastii. Ci sami ludzie, którzy do niedawna jeszcze mówili o Franzjozefie jako o „zblblym diedku” („zgłupiałym dziadku”), teraz, gdy kareta się zbliża, występowali z szeregów, klękali na ulicy i wyciągali ku cesarzowi prośby na białym papierze. Kareta nie zatrzymywała się, tylko strzelec skakał w biegu z kozła, odbierał prośby, wskakiwał na kozieł, znów zeskakiwał, i tak wciąż. Było wtedy w Pradze dużo studentów - Polaków, zwłaszcza na politechnice. Szpicle łazili za nimi, węszyli, kontrolowali ich, donosili, szpiegowali nawet w kreślarni. Oburzał ich rewolucjonizm studentów polskich.

— Śpiewają rewolucyjne pieśni kreślarni! To nie powinno być! I w dodatku są to pieśni rewolucyjne antyrosyjskie! Obrażają nimi wszystkich Słowian! — I tak źle i tak nie dobrze.

Nie było wtedy przyjemnie Pradze.

Moja ulica Nerudowa (dawniej Ostruhowa) była wciąż zapchana. Co rusz to wybuchało w niej wrzaskliwe „e-e-e-eeeeee!”. Szpicle urzędowi i z amatorstwa kręcili się wszędzie. W całym mieście czuć było Habsburgami.

Poszedłem sobie tedy na przechadzkę do ogrodu hr. Kinskych, połączonego z parkiem na Petrzynie, tj. na górze św. Wawrzyńca. Oba te parki są w dzień powszedni zwykle puste, zwłaszcza w swych częściach wyżej położonych, cóż dopiero w czas tak czysty, gdy kto żył leciał nagapić się Jego Apostolskiej Mości Królowi Jerozolimskiemu i jego wyzłacanemu strzelcowi z białym pióropuszem. (Hr. v. Paar nie liczył się, on dawał tylko na skinięcie sędziwego monarchy tu i ówdzie sztukę złota jakiemuś spryciarzowi).

I — jak na złość — było znowu stalowo szare popołudnie.

I właśnie, gdy stanąłem w wyższej aleji na Petrzynie, strony niedalekiego (w linii powietrznej) Hradu, doleciało mnie znów burzliwe „e-e -e -e -eeeeee!”.

Cesarz wyjeżdżał na Hrad.

Z alei doskonale było widać dziedziniec zewnętrzny i pierwszy wewnętrzny i przed dwiema strażami głównymi wyciągnięte dwurzędy straży z jakiegoś pułku piechoty liniowej i bermyce grenadierów gwardii municypalnej i zaprzężoną w parę pięknych siwków karetę cesarską, biały pióropusz strzelca, zielone pióropusze cesarza i jenerała Paara, i wyzłacaną, również w białe konie zaprzężoną kardynalską karocę à la Daumont lokajami z tyłu...

Widać było, zdawało się, do wnętrza zamku.

Dzwony znów dzwoniły, drżały w powietrzu dźwięki fanfar, tłumy wyrzucały w powietrze swe kraczące „eeee-e-e-e!”, sędziwy monarcha o młodzieńczym wyglądzie właściwym sobie sprężystym, elastycznym krokiem...

Wtem zauważyłem, że nie jestem sam.

Niedaleko mnie na pół ukryty za drzewem, stał Masaryk.

Nie zauważył mnie.

Był w ciemnym płaszczu „demi-saison” i w miękkim, czarnym kapeluszu. Prawą ręką oparł się o pień drzewa, lewą wsparł na lewym biodrze i pochylony wprzód, nieruchomy, zamyślony, patrzył w podwórze zamkowe, w którym właśnie z karety wysiadł cesarz.

Tam grały trąbki i warczały bębny, prezentowano broń, odbywało się całe przedstawienie.

Tu, w ciszy parku, oparty o pień drzewa stał jeden jedyny, samotny Człowiek.

Zamyślony stał i patrzył.

Nie chcę opisywać, co prawdopodobnie myślał, co czuł w tej chwili Masaryk. Nie wiem, nie pytałem go, nie mówił mi, zresztą — łatwo się domyśleć, choć ani postawa ani mina tego syna byłego woźnicy z c.k. domen i lasów nic nie mówiła. Był to zwykły sobie przechodzień, starszy pan, przyglądający się ciekawemu widowisku.

Ale jakieś napięcie musiało być, bo gdy się tak temu profesorowi filozofii przyglądałem, doznałem wrażenia, że:

groźny jest ten moment i groźny ten człowiek.

Któż mógłby uwierzyć, że o n wygna z tego podwórza i zamku jenerałów, zielone i białe pióropusze, austriackie czaka i gwardyjskie bermyce i że wkrótce już przed te schody karetą, ciągnioną przez białe konie nie potomkowie cesarzów zajeżdżać będą, lecz on, Syn Ludu, Słowak, były terminator ślusarski i kowalski, cudem tylko nie jeden z tych, którzy przychodzili do nas — garnki drutować! — z pękiem pułapek na myszy przewieszonym przez ramię.

 

Kultura, 17 października 1937

 

[1] Josef Dobrovský (ur. 17 sierpnia 1753 w Balassagyarmat, zm. 6 stycznia 1829 w Brnie) – czeski filolog, językoznawca, ksiądz i slawista. Przyczynił się do powstania czeskiego odrodzenia narodowego. Jego działalność wywarła wpływ na slawistykę rosyjską (panslawizm) i austriacką (austroslawizm). Recenzował Słownik języka polskiego (1807–1814) Samuela Lindego.

[2] młodoczesi, właśc. Narodní strana svobodomyslná, czeska partia liberalna, działająca 1874–1918; powstała z radykalnego skrzydła czeskiego Stronnictwa Narodowego, przeciwstawiającego się Staroczechom;

[3] Joseph Radetzky właśc. Johann Joseph Wenzel hrabia Radetzky von Radetz, cz. Josef Václav Antonín František Karel hrabě Radecký z Radče (ur. 2 listopada 1766 w zamku Třebnice – obecnie część miasta Sedlčany, Czechy, zm. 5 stycznia 1858 w Mediolanie, Włochy), szlachcic czeski, feldmarszałek, jeden z najwybitniejszych dowódców austriackich w XIX wieku.

[4] Eduard Hrabia von Paar (ur . 5 grudnia 1837 r. W Wiedniu , 1 lutego 1919 r. Tamże) był austro-węgierskim oficerem (ostatni w randze Pułkownika Generała ) i długoletnim Adiutantem Generalnym cesarza Franciszka Józefa I.



tagi: jerzy bandrowski 

bolek
8 sierpnia 2021 14:00
8     1322    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @bolek
8 sierpnia 2021 23:06

wolno... i co tam jeszcze.

wolno czy to zachęta do szybko ?

zaloguj się by móc komentować

bolek @MarekBielany 8 sierpnia 2021 23:06
8 sierpnia 2021 23:15

cokolwiek...

to droga do nikąd!

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @bolek 8 sierpnia 2021 23:15
8 sierpnia 2021 23:21

wolno vs szybko ?

Ja raczej powoli. To nie jest lekkie.

Dobranoc.

Jutro też jest.

zaloguj się by móc komentować

bolek @MarekBielany 8 sierpnia 2021 23:21
8 sierpnia 2021 23:47

Wolno vs nie wolno. 

Ja też. No nie jest. 

Dobranoc. 

Jutro za 13 minut... 

zaloguj się by móc komentować


MarekBielany @bolek
9 sierpnia 2021 23:25

To znakomity cykl spotkań.

Pocieszające jest to, że nie jesteśmy sami i mamy sąsiadów.

 

P.S.

ślepi nie są.

zaloguj się by móc komentować

bolek @MarekBielany 9 sierpnia 2021 23:25
10 sierpnia 2021 07:09

Fenomenalny.

Mam sąsiada. Ukrywa się.

PS
Markują...

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @bolek 10 sierpnia 2021 07:09
10 sierpnia 2021 21:39

Tak jest markują, co od jakiegoś czasu silnie kojarzę z tłuką.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować